wtorek, 27 marca 2018

Artysta, czyli praca w surowym drzewie i na otwartej duszy

plakat_artysta
Kolejny spektakl w Teatrze Młyn. Miejscu, które za każdym razem doświadczam bardzo wielu wspaniałych przeżyć. Często towarzyszy mi tam zdziwienie, że w tak krótkim czasie można przekazać tak dużo, że tak prostymi słowami, czasem śpiewanymi, czasem znowu jak teraz prostymi dialogami, można uruchomić taką masą refleksji, wspomnień i emocji. Nic dziwnego, że potem chce się gadać i gadać. Zobaczcie sami.
Dziękuję M.

MaGa: Wyszedłeś z teatru uśmiechnięty, a ja z poczuciem niedosytu … czegoś mi w tym spektaklu brakowało …

Robert: Uśmiechnięty, bo po raz kolejny Teatr Młyn zafundował mi coś bardzo smakowitego. I choć często ich sztuki mają w sobie lekkość, humor, połączone ze świetnym zmysłem obserwacji rzeczywistości, tu dostaliśmy coś poważniejszego. Ten uśmiech trochę wywołany był dyskomfortem jaki u wielu osób mogło wzbudzić zakończenie sztuki, tak otwarte i chyba dość zaskakujące. Zaczęliśmy o nim rozmawiać już na schodach. A dla mnie ono było idealne, nie żadne serialowe: i żyli długo i szczęśliwie, ale pokazanie, że bohaterka dojrzała do własnych decyzji, do oceny tego co dla niej dobre. Widzimy ją trochę inną niż na początku - mniej zbuntowaną, spokojniejszą, ale jednocześnie bardziej świadomą siebie, swojej wartości...


MaGa: A wiesz, że faktycznie… Ja nie znoszę żadnych seriali i nie oglądam, więc nie bardzo wiedziałam o czym mówisz, ale jak nad tym pomyśleć to rzeczywiście… Autorka (scenariusz i reżyseria: Natalia Fijewska-Zdanowska) zamiast postawić „mocną kropkę nad i” jak w większości sztuk i książek - postawiła wielokropek.


Robert: Powiedzmy w zarysie o scenariuszu: młoda dziewczyna studiująca na ASP przychodzi do jednego z profesorów prosząc go o zgodę na to by pisała pracę dyplomową o jego twórczości, by mogła mu asystować w jego pracy. Pokłócona z prawie wszystkimi wykładowcami, nie chcąc korzystać z protekcji ojca, który na uczelni ma bardzo mocną pozycję, jest zdeterminowana, ale czujemy w niej również jakąś fascynację człowiekiem, który na tle innych jest tak wielkim oryginałem. Świadomie wyłącza się on z wyścigu szczurów, nie chce gonić za sławą i nowoczesnością, tworzy od lat podobne prace, rzeźbiąc w drewnie, nie eksperymentując, ale szukając natchnienia w ciszy, w emocjach. Zgadza się trochę na odczepnego, może chcąc zagrać na nosie jej ojcu, a zarazem przyjacielowi, ale ewidentnie dziewczyna zainteresowała go swoją postawą, wyczuł w niej coś ciekawego.
Obserwujemy na scenie ich wspólne "docieranie się" w pracowni w Bieszczadach, zaskoczenie bohaterki i jej ojca gdy wpadają na siebie na tym odludziu, ogromną przepaść między ich spojrzeniem na świat. Ale to nie byłoby tak intrygujące gdyby nie powracające do nas pomiędzy poszczególnymi scenami, podsłuchiwane rozmowy między Artystą i jego podopieczną, bardzo szczere, intymne zwierzenia w trakcie pozowania, gdy kobieta odsłania nie tylko swoje ciało, ale i duszę. Tak bardzo poranioną.

MaGa: Mnie się nasunęło jako pierwsze: „Tato nie wraca; ranki i wieczory we łzach go czekam i trwodze…”. Obecne pokolenie (ale i poprzednie) wychowywało się bez ojców, z różnych przyczyn, ale absencja ojców w życiu dzieci jest niemal ciągła. Tu również cały dramat dziecka zaczyna się od nieobecności ojca (choć w podtekście matka była już w ogóle wielką nieobecną)…


Robert: Świetnie koresponduje to przedstawienie z innym, które możemy zobaczyć na deskach Teatru Młyn, czyli z "Córką". Tam jest relacja z matką, tu z ojcem. Obecni nieobecni. Tacy rodzice, którym wydaje się że wystarczy być, zarabiać na dom, a dziecko samo powinno się sobą zajmować, nie zawracać im głowy. I tak są wciąż zmęczeni. Uruchamiają się w nas od razu myśli o tych wszystkich ważnych chwilach dzieciństwa, może dla dorosłych banalnych, ale dla dziecka bardzo istotnych. Słowach, które nie zostały wypowiedziane, choć tak bardzo były potrzebne. Gestach, spojrzeniach, przytuleniach...

MaGa: Tatko zbiera laury naukowe, dostarcza pieniędzy ale nie uczuć. Swoje i cudze emocje zagłusza prezentami. Niby jest a jakby go nie było… a dziecko, córka, rośnie. W deficycie uczuć i z kancerami emocji. Czegoś jej brakuje, czuje to, szuka, ale rówieśnicy jej tego nie dają… są w większości tak samo okaleczeni uczuciowo i emocjonalnie…

Robert: Ona goni za czymś, może za jakimś wizerunkiem ojca, opiekuna, dlatego z taką ufnością lgnie do dużo starszego od siebie faceta. Traktuje go jako nauczyciela, mistrza. W odróżnieniu od ojca, który jest sławny, ale dla niej nudny, artysta jest kimś fascynującym. I może przez to, że jest odludkiem, tak bardzo go chce dla siebie zagarnąć albo po prostu mu się oddać.
A ojciec? W sumie niewiele o nim wiemy. Zapracowany, rozrywany, szanowany. Co daje mu szczęście? Nawet to sobie limituje, planuje i staje się to po prostu jednym z punktów kalendarza do zrealizowania między jednym i drugim wykładem.

MaGa: A córka dorasta, ojciec jest jej już do niczego niepotrzebny… w swoim mniemaniu jest silna, potrafi być arogancka … Tylko czy na pewno?

Robert: Agata Fijewska świetnie uchwyciła przemianę swojej bohaterki, to jej otwieranie się, oswajanie, niczym dzikiego zwierzątka. Życzliwość, bezinteresowność, zainteresowanie, bycie obok bez pośpiechu, sprawiają, że zupełnie zmienia się jej stosunek do świata.

MaGa: Trafia na Artystę. Introwertyka. Ona rozdygotana – on poważny; ona miotająca się między ludźmi – on bierny i ostrożny; ona poszukująca siebie – on zrównoważony i łagodny. Początkowo nie wiedzą jak do siebie trafić, ale z czasem ich relacje zaczynają się prostować.

Robert: A potem przychodzi konfrontacja z ojcem i nagle ten raj jaki sobie zbudowali szybko się wali. Nie potrafili dotąd ze sobą szczerze rozmawiać, a teraz mają możliwość wykrzyczenia sobie tego co leży im na sercu. Żalu, rozgoryczenia i obaw, wściekłości z drugiej strony.

MaGa: Jak myślisz, czy dla ojca głównym problemem było to, że córka sypiała z jego przyjacielem … czy jednak to, że Artysta w jego imieniu niejako „ukołysał emocje” między nimi? Bo dla mnie jedno i drugie byłoby trudne do zniesienia. Ta świadomość rodzica, że tak bardzo się nie sprawdził. I, że przez to pchnął córkę w ramiona dużo starszego mężczyzny.

Robert: Może nie tyle pchnął sam, ale rzeczywiście gorycz, że ona woli jego przyjaciela, przed nim się otwiera, jemu oddaje, choć zna go dopiero od kilku tygodni. Przerażenie, że robi błąd, że jest wykorzystywana, a jednocześnie masz rację, tak ogromne poczucie porażki.

MaGa: To jest sztuka z kategorii: im dalej od teatru tym więcej tematów do przemyślenia. I ja to wręcz wielbię. Kameralny spektakl, trójka aktorów (zresztą świetnych), ciekawe rozwiązania … (za głosy z przeszłości – ogromne brawa), mało rekwizytów, dużo treści. Podobało mi się.

Robert: Marek Siudym ma dużo mniej do pokazania, więc jego rola trochę schodzi dla nas na drugi plan, choć przecież w przemyśleniach po spektaklu wcale nie jest mniej ważny. Agata Fijewska i Krzysztof Kiersznowski są po prostu kapitalni. Dużo na pewno daje nam też możliwość usłyszenia tych ich sesji, dzięki temu jeszcze wyraźniej widzimy tę więź jaka między nimi się zrodziła. Fascynację fizyczną, ale jeszcze bardziej psychiczną, przywiązanie wzajemne, z którego ona potem potrafi się otrząsnąć, a on staje przed nami naiwny jak dziecko, rozkapryszony, skrzywdzony, snujący marzenia, nie zważając na to, że druga strona już tego nie chce.

MaGa: Wiesz, sądzę, że znajdą się i tacy, którzy zarzucą Artyście, że wykorzystał jej młodość do niecnych celów , ale ja tego w tej sztuce nie widzę. A ty jakie masz zdanie?

Robert: Pewnie to zrodziło się w nim z czasem, nie planował tego, ale nie oszukujmy się, jest coś nagannego w wykorzystywaniu takiej relacji uczeń-mistrz, ktoś młody i zagubiony - terapeuta, ktoś kto próbuje uświadamiać różne sprawy. Zawsze ważny jest cel - jeżeli w pewnym momencie nie chcesz wypuścić tego młodego człowieka dalej, by się rozwijał samodzielnie, w wolności, egoistycznie go wiążesz ze sobą, to jest to zaprzeczenie tego co być może było dobre u źródeł tej relacji.

MaGa: Ja Artystę postrzegam jako rozumnego człowieka. Z racji wieku wiele widział, wiele rozumie. Jest introwertyczny, ale przez to spokojny, poukładany i łagodny. Może nie otwiera się zbyt szybko, ale jak już otworzy – to nie krzywdzi. Taki Artysta duszy. Ogląda ją z każdej strony, uczy się jej, znajduje rysy i stara się je wygładzić … tak go odebrałam.

Robert: Zobacz jednak, że wyłazi też z niego złość, humory, zazdrość. Nie jest ideałem, jakim na początku mógł się nam wydawać. Traci cierpliwość, wyżywa się bez powodu, nie potrafi wytłumaczyć swoich oczekiwań, bo próbuje zaprzeczyć swoim emocjom, udaje że nic się nie zmieniło.
 

MaGa: Bo się boi. On jest już u schyłku życia, a trafiła mu się miłość i to taka niepojęta. Dla mnie to Artysta jest w tej sztuce wielkim przegranym … został zmuszony przez dziewczynę do relacji, której się bał… potem ją polubił, starał się jej pomóc i jako rzeźbiarz i jako człowiek … a na koniec, kiedy ją już pokochał i wpuścił do swojego świata – został z niczym. Stracił i ją i jej ojca – swojego starego i najlepszego przyjaciela.

Robert: I to jest w "Artyście" świetne, że tak różnie można tę sztukę odbierać. Ja skupiłem się na postaci dziewczyny, obserwując jej powolny proces uzdrawiania pewnych traum z przeszłości, doznawania uspokojenia w jej rozedrganiu. To nie jest egoizm, że w którymś momencie chce iść dalej, szukać swojego miejsca, swojej drogi. To właśnie wolność, poczucie własnej wartości, pewność siebie. Ale to że czujesz wdzięczność do nauczyciela, który ci to dał, nie oznacza, że masz być z nim związana do końca życia.

MaGa: Ponieważ Artysta to człowiek mądry - zapewne to zrozumie. Co nie zmienia mojego postrzegania go jako człowieka przegranego (już mu nie idzie rzeźbienie)… „Artysta” to taki spektakl, na który każdy powinien znaleźć czas, by go obejrzeć. Bo to nasza obecna rzeczywistość. To spektakl do przemyśleń, spektakl który uświadamia nam, że stawiamy złe akcenty w relacjach rodzina-praca. Budując bezrozumnie karierę – tracimy więzi rodzinne i krzywdzimy bliskich. Mamy przecież w życiu wiele przykładów takiego postępowania: wieloletnie wyjazdy zagraniczne, praca w nadgodzinach itp., by była większa willa, lepszy samochód … A w tym czasie burzy się harmonia rodzinna…

PS Niedosyt jest częstym uczuciem jakie mi towarzyszy gdy wychodzę po tych miniaturach scenicznych wystawianych w Teatrze Młyn. Ale nie ma nic w tym złego, bo to przestrzeń by sobie dalej mogły one we mnie żyć. Słowa, gesty, sceny... Świetni aktorzy, którzy sprawiają, że to wszystko wydaje się takie zwyczajne i jednocześnie bliskie życia. I ma się ochotę wrócić, by zobaczyć to raz jeszcze. Nie potrzebna jest rozdmuchana scenografia, bajery. Wystarczy wrażliwość widza. Tak jak w "Artyście", niby prostej, kameralnej i trochę poszarpanej historii, w której można tyle wydobyć dla siebie.

Robert
plakat i zdjęcia źródło: Teatr Młyn
Fot. P. Szatkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz