Zacznijmy od filmu, którego scenariusz przeleżał podobno w szufladzie braci Coenów ponad 30 lat. Aż wreszcie znalazł się odważny, a jest nim George Clooney. Tyle, że choć jako reżyser radzi sobie całkiem nieźle, to mam wrażenie, że jakoś nie wyczuł specyficznego czarnego poczucia humoru Coenów, w rezultacie "Suburbicon" jest bliższy dramatowi i satyrze na amerykańskie społeczeństwo, nie ma tej lekkości, tak charakterystycznej dla ich twórczości.
Gdy obejrzycie zwiastun będziecie przekonani, że oto czeka Was seans równie mocny jak "Fargo", a tymczasem srodze możecie się zawieść. Matt Damon ma podobną rolę - trochę nieudacznika, którego rzeczywistość po prostu trochę przerasta, więc biernie poddaje się temu co się wokół niego dzieje (do czasu dodajmy). Ta konfrontacja z sielskim miasteczkiem i mrocznymi myślami kotłującymi się w głowach jego mieszkańców jest tu nawet wyraźniejsza.
Tyle, że tu wszystko dzieje się tak powoli i przewidywalnie, że to aż razi, nie ma w tym scenariuszu nic specjalnie zaskakującego. To już bardziej interesujący wydaje się wątek równoległy, powiedzmy dziejący się "po sąsiedzku", czyli reakcje na przybycie do ich idealnego osiedla ciemnoskóre rodziny. Jeżeli wyobrazicie sobie atmosferę lat 50, to możecie sobie wyobrazić co będzie się działo. Jeden wątek jest więc tragikomiczny, drugi bardzo serio i przyznam, że mało do siebie przystają, choć oba spinają postacie chłopców, którzy zaprzyjaźniają się i są jakby obserwatorami tego co dzieje się w jednym, i w drugim domu.
Serio nie spodziewałem się, że na filmie, w którym maczali palce bracia Coen będę ziewał, ale niestety... Nawet krwawy finał nie przyniósł mi pełnej satysfakcji.
Możecie iść, ale czujcie się ostrzeżeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz