czwartek, 16 listopada 2017

Manifesto, czyli wizjonerzy i ich odbiorcy

Zanim wybierzemy się (pewnie jak tysiące innych widzów) na trzecią odsłonę Listów do M (napiszę na pewno), opowiem o innej premierze kinowej. Co prawda upolujecie ją jedynie w kinach studyjnych, ale to rzecz ciekawa i warta poszukiwań. Nawet nie wiem jak ten film przyporządkować gatunkowo - ani to dokument, ani fabuła. Chyba najlepiej byłoby to nazwać projektem artystycznym, żartobliwym komentarzem do czasem bardzo napuszonych deklaracji twórców czy też prób analiz czynionych przez krytyków. "Manifesto" zawiera w sobie sporo natchnionych słów, dzięki którym widz może porządkować sobie różne swoje interpretacje i wrażenie, definiować je w taki sposób, aby być:
1. modnym 2. sprawiać wrażenie bardziej obeznanego i inteligentnego 3. kimś o bardzo nowoczesnym i odważnym spojrzeniu na świat 4. buntownikiem, który obala to co stare i buduje coś zupełnie nowego itd. Reżyserujący ten obraz Julian Rosefeldt bawi się trochę tymi manifestami artystycznymi, ale jego jedynym komentarzem jest obraz i kontekst, w jakim je umieszcza. To dlatego jedne brzmią może bardziej poważnie, inne znowu zabawnie, czy sztucznie.
 
Znalazło się miejsce dla malarzy, tancerzy, filmowców, z różnych dekad i krajów. Łączy ich na pewno pasja, przekonanie, że robią coś wyjątkowego. Co dziś zostało z ich manifestów, jaka jest ich wartość - przychodzą nowi, burzą kolejne pomniki i dogmaty, czerpią pełnymi garściami z tego co było, ale jednak próbują to sprzedać jako coś świeżego i autorskiego. Ile w tym jest rzeczywiście czegoś odkrywczego, a na ile to jedynie próba dorobienia uzasadnienia dla własnych pomysłów, nazwanie wielką sztuką czegoś co nie ma w sobie żadnej treści ani walorów artystycznych - wszak wszystko przecież jest subiektywne, prawda? Jako widzowie powinniśmy kierować się własnymi emocjami, a nie podążać jak stado baranów za głosicielami prawd objawionych, z którymi nie wolno się spierać. 
Rosenfeldt połączył różne manifesty w całość, choć na początku chyba pokazywał je na festiwalach obok siebie na wielkich ekranach. Pomysł, by jednocześnie w każdej z bardzo odmiennych odsłon, ról i wygłaszanych deklaracji zagrała ta sama aktorka, czyni ten projekt jeszcze ciekawszym. Bo też i dzięki tym kreacjom, ogląda się całość po prostu wybornie. Cate Blanchett w trzynastu rolach obok siebie. Jak kameleon. Już choćby dla niej samej warto to zobaczyć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz