Niby od niedawana mam dostęp do seriali Netflixa i pewnie będę nadrabiał zaległości z tego co tam się pojawiało i zdobywa pochwały widzów, ale póki co nie mogę się do tego zabrać. Wciąż wygodniej mi coś nagrać i oglądać w tv, a nie na kompie. Wypatruję ciekawych seriali, pewnie Was nie zdziwi, że dominują wśród nich kryminały, uzbieram trochę i potem oglądam całość. Tak właśnie zrobiłem z Rellikiem.
Rzecz może nie jakaś wyjątkowa, ale mimo wszystko ciekawa, przez koncept, na jaki wpadli twórcy. Może to trochę męczyć, ale trudno odmówić im oryginalności. Zwykle wiemy, że coś się zdarzyło, prowadzone jest śledztwo, czasem mamy okazję odgadnąć jak doszło do jakiegoś wypadku czy morderstwa, ale rzadko jest tak, by cała fabuła była oparta na cofaniu się w czasie. Wszystkie wątki, zarówno zawodowe, jak i prywatne, głównych bohaterów i postaci pobocznych - rozpoczynają się dość enigmatycznie, a potem co i rusz przeskakujemy wstecz, by poznać fragment układanki.
Jest seryjny morderca, który oblewa swe ofiary kwasem, jest policjant, który również padł ofiarą takiej napaści i ledwie z tego wyszedł z życiem, jest podejrzany, który w trakcie akcji zostaje zastrzelony, tylko czy to na pewno stanowi finał sprawy i można już odetchnąć z ulgą. Kolejne retrospekcje pokazują, że pewne ślady zostały przegapione, tylko czy łatwo było je rozpoznać? Mądry po szkodzie... Kolejne trupy padają, a oni nadal nie są pewni co tak naprawdę się dzieje.
Skąd Rellik? Ano Killer pisany od tyłu.
Nie ukrywam, że oglądałem to trochę jednym okiem, robiąc przy okazji inne rzeczy, bo też nie wciągnęła mnie ta fabuła tak, jak bym tego oczekiwał. Zabieg ciągłego cofania się w czasie jedynie gmatwa wszystko, a gdy ułożymy sobie już całą historię, nie ma w niej nic zaskakującego. To wolałbym trochę klimatu i ciekawsze poprowadzenie postaci (Pustkowie, kolejne sezony Upadku czy Top of the lake).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz