W domu się śmieją, że gotuję sporadycznie, ale jak wpadnę w szał, to zawłaszczam przestrzeń na dłuższy czas i zwykle coś tam z tego sensownego wychodzi. Najlepiej mi wychodzą chyba zupy i dania jednogarnkowe, ale przy niewielkiej pomocy małżonki (która dużo lepiej ode mnie radzi sobie z mięsami i słodkościami), potrafię przyrządzić obiad z dwóch dań i deseru. Uwielbiam warzywa i przyprawy, które chętnie bym dorzucał do wszystkiego, ale zwykle jednak potrzebuję jakiegoś punktu wyjściowego, czyli przepisu. Co do ukazujących się na rynku książek, przyznam z góry, że często po zakupie (czy też po otrzymaniu ich na prezent), okazywały się średnio przydatne, bo spora ilość składników bardziej egzotycznych lub dostępnych jedynie w niektórych sklepach, skutecznie mnie zniechęcała do pichcenia. Lubię czasem coś bardziej skomplikowanego, czy nawet egzotycznego, ale naprawdę uważam, że przy niewielkim wysiłku można zmodyfikować prawie każdy przepis, by wskazywać zamienniki lub uproszczenia. W tym jestem mistrzem - wykorzystując czasem przedziwne połączenia z tego co znalazłem w lodówce. Jeżeli jeden lub dwa składniki główne się zgadzają, to już można kombinować.
Czemu napisałem ten przydługi wstęp? Ano dlatego, że książka "Pyszne obiady" Ani Starmach okazała się bardzo dobrym źródłem inspiracji do moich eksperymentów. To przepisy oparte w większości na bardzo prostych, podstawowych składnikach, więc nie trzeba się martwić: skąd ja to wytrzasnę. Te produkty mamy na wyciągnięcie ręki i w każdym sklepie.
Na początku przeglądając ją, trochę się skrzywiłem, że tyle tam "klasyków", typu mielone, schabowe, gołąbki, ale potem uświadomiłem sobie, że w tej chwili coraz rzadziej mieszkamy wielopokoleniowo, by uczyć się tych potraw od babć i mam (te smaki każdy pamięta najlepiej), coraz częściej niestety brak czasu zmusza nas do sięgania po półprodukty. Idziemy w ślady Amerykanów, którzy tyją na potęgę i ziemniaka do obierania to chyba w życiu nie widzieli. Smutne to i dlatego może i dobrze, by tą kuchenną klasykę polskiej kuchni przypominać, by jej uczyć. Jestem za!
Każdy przepis to osobna strona, które towarzyszy też zdjęcie potrawy (palce lizać), a całość podzielona jest na trzy części, niczym obiady jakie pamiętamy sprzed lat: pierwsze danie (zupy), drugie (dania warzywne i sałatki, makarony i risotta, dania mięsne i ryby) oraz deser.
Obok potraw bardzo znanych, jest trochę rzeczy bardziej nowoczesnych, może mniej znanych naszym rodzicom, ale wszystkie łączy fakt iż nie są bardzo skomplikowane do wykonania, a na kupno składników nie wydamy połowy naszej pensji. Ania Starmach (znana m.in. z Master Chefa) przygotowała zestaw dość bezpieczny, ale i bardzo smakowity.
To co? Gotowi na gotowanie?
Proponuję na sobotni lub niedzielny obiad taki zestaw: dyniowa z migdałami, klopsiki w sosie pomidorowym (może z kaszą?) i sernik czekoladowy bez pieczenia.
Mniam. Tylko teraz jak zobaczy ten wpis moja rodzina, to już się od gotowania nie wykręcę.
Książka wydana przez ZNAK jest ładnie wydana, format A5, więc nie za duży, mam jedynie obawę, że miękka oprawa przy rozginaniu może trochę nam ją szybko zniszczyć.
Polecam ją szczególnie dla tych, którzy są początkujący w kuchni - dzięki tym przepisom naprawdę ugotujecie coś smacznego i nie będzie żadnej wtopy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz