Wszechobecny wzrok wielkich przywódców Iranu, którzy mają obserwować (nie tylko z portretów) każdy jego (i nie tylko jego) ruch, okazuje się mniej groźny niż by się to mogło wydawać. I doświadcza tego nie tylko on sam, ale wskazuje na to również zachowanie różnych ludzi jakich poznaje. W swoich czterech ścianach czują się wolni. Przyjmując go do domu robią coś zakazanego, ale mimo to, wcale nie zamierzają z tego rezygnować. Życie zwykłych ludzi przypomina trochę to czego doświadczaliśmy w PRL - różne rzeczy groziły za bycie niepokornym, zdarzało się, że ludzie trafiali do więzień, ginęli, a mimo to, wciąż znajdywali się tacy, którzy próbowali poszerzyć przestrzeń swojej wolności. I o tym też przede wszystkim opowiada Stephan Orth.
To opowieść o Iranie, ale nie tylko z punktu widzenia obcokrajowca, co w równej mierze, słowami i emocjami mieszkańców tego kraju. W większości są to ludzie młodzi, wykształceni, tęskniący za pracą na Zachodzie, większymi zarobkami, ale kochają też swoją ziemię, jej tradycje, historię, kulturę. Nawet gdy nie zgadzają się z polityką swojego kraju, z narzucanymi ograniczeniami w różnych dziedzinach (również obyczajowymi), nie załamują się, ale szukają jakiejś swojej strefy bezpieczeństwa, choćby jedynie własnego domu, gdzie mogą mówić i robić co chcą. Imprezy, alkohol, ba, nawet okazuje się, że funkcjonują społeczności o specyficznych upodobaniach seksualnych i niby jakaś niepewność czy nie wpadną tajniacy jest, a i tak ludzie nie zamierzają się zmieniać. Czyżby internet, możliwość wyjeżdżania, tęsknota za wolnością, powoli zmieniały reżim i jego pomysły na podporządkowanie sobie ludzi? Pewnie do tego jeszcze długa droga, co udowadnia też zamieszczona w końcówce książki historia o grupie młodych ludzi, którzy trafili do więzienia za zamieszczenie w sieci video kręconego "na mieście", w którym tańczą do (o zgrozo!) zachodniej muzyki.
Nadzieja jednak jest, a wynika ona z tego, że w tych ludziach wcale nie widać fanatyzmu, nienawiści do cudzoziemców, jakiegoś zamykania się na innych - wręcz odwrotnie na każdym kroku autora spotyka tyle serdeczności, że jest tym po prostu zadziwiony. Bezinteresowna życzliwość, próby przełamania bariery językowej (niestety Stephan dopiero uczy się farsi, czyli perskiego), gościnność aż do przesady, to jego codzienność w różnych punktach kraju. Mimo zakazów, bez problemu znajduje kąt do spania, a w swoich gospodarzach świetnych przewodników, kompanów do jedzenia (i picia), zabawy, czy po prostu rozmów. O Iranie, o zwyczajach tam panujących, o marzeniach... W opowieściach Irańczyków słyszy się sporo rozgoryczenia, czasem mówią o chęci wyjechania za granicę, ale jest też normalne życie, radości i powody do dumy.
Nie jest to więc na pewno reportaż, w którym ktoś opisuje jedynie miejsca, zabytki, widoki, Orth nie zagłębia się też zbyt wiele w historię czy geopolitykę, on przede wszystkim stara się słuchać i przytacza nam potem to co zobaczy i usłyszy. Sporo tu humoru, ciekawych przygód, jakie w ciągu ponad dwóch miesięcy podróżowania po Iranie go spotkały. No i ludzi. To przede wszystkim dzięki nim, temu jacy są, jak radzą sobie w tej pełnej zakazów rzeczywistości, możemy zobaczyć zupełnie inne oblicze tego kraju. Miejsca, które po prostu warto odwiedzić, bo nie jest jeszcze skażone komercjalizacją, zadeptane, a ludzie nie stracili jeszcze serca i szczerości w kontakcie z cudzoziemcami. Aż chciałoby się tam pojechać.
Lektura lekka, ciekawa, chwilami zabawna i na pewno warta polecenia.
To kolejny tytuł wydany przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach serii Mundus i jak dla mnie kolejna bardzo udana lektura. Może nie dostarcza wiele wiedzy, ale bardzo zmienia sposób patrzenia na ten kraj.
A na koniec podobno coś zakazanego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz