Piątek i coś familijnego. A tym czymś będzie kolejny tytuł Marcina Szczygielskiego - jak tylko wpada mi w oczy jego nazwisko, biorę to w ciemno i potem mam wielką przyjemność zanurzania się w fabułę i zabawne ilustracje (tym razem Magda Wosik). Nie dziwcie się, jak człowiek czytał za młodu, ma jakiś sentyment do tych historii, a jeszcze jak kierunkowo po pedagogice, to już można by rzec sięganie po rzeczy, które mogą czytać młodzi, jest jego obowiązkiem. W końcu musi szukać tego co dobre, nie?
A Marcin Szczygielski póki co jakoś nie rozczarował. Bywa lepiej, bywa gorzej, ale generalnie nigdy nie ma zawodu. Tym razem niestety trafiłem na drugi tom cyklu, więc nie znam początku tej historii, pierwszej szalonej przygody Mai u jej babci, może kiedyś jeszcze nadrobię. W każdym razie niby można czytać osobno, lepiej jednak pewnie będzie po kolei.
Czym jest Tuczarnia motyli? Zabawną, trochę szaloną przygodą, lekko nawiązującą do Alicji w Krainie Czarów. Gdy bohaterka staje się pomniejszona i wchodzi w krąg dziwnych postaci, które raczej żyją trochę innymi wartościami, niże te które zna dziewczynka, pewne podobieństwa staną się wyraźne.
To nie jest jednak retelling, a raczej zwariowana wariacja na temat. Wiecie - podobne aspiracje, wielkie ego, dążenie do władzy jak u Królowej. Nawet na sceny walk znajdzie się miejsce. I choć zdajemy sobie sprawę, że te "zamki" i "siedziby rodowe" to jakiś kufer, słoik, czy konewka w szklarni, która stała się obiektem magicznego oddziaływania, to chwilami ani bohaterce ani czytelnikowi nie jest do śmiechu.
W tym świecie nie brakuje jednak też i tego ostatniego - choćby wszystkie sceny z młodymi, którzy w nosie mają waśnie między ich rodami, a świata poza sobą nie widzą, no i reakcje Mai, która zdaje się jeszcze nie weszła w etap zakochiwania się, więc to wszystko wydaje jej się trochę obleśne.
Wojny i kłótnie między dynastiami – Kropotkinów, Di Amorellich, La Bonapartów i Von Hildenburgenhausenów też dostarczają sporo frajdy :)
Magia, próby wydostania się ze świata, w którym wcale dziewczynka nie chciała się znaleźć, rozwiązywania zagadek związanych z postaciami jej babci i prababci, medalionem przekazywanym z pokolenia na pokolenie, dziwne i barwne postacie - to wszystko znajdziecie w tej lekturze i zarówno młodszy jak i starszy czytelnik pewnie z przyjemnością zanurzy się w niej na kilka godzin.
Tym razem mam wrażenie że chyba dla młodszego czytelnika, bo i ciut zabrakło mi tej iskry, która urzekała w kilku innych powieściach. Tym razem więcej przygody, niż emocji i przemiany bohaterów, która mnie zachwycała. Ale i tak polecam!
Mimo nielogiczności (no bo jak to w Warszawie śnieg do pierwszego piętra, a w Szczecinie walizki terkoczą po bruku) i paru dziwnych rozwiązań.
No i te ilustracje. Czy ja pisałem już że uwielbiam książki z ilustracjami? To powtórzę raz jeszcze. Uwielbiam. Nawet jeżeli moja wyobraźnia szła w innym kierunku niż graficzki/grafika.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz