Prawie nic nie oglądam, więcej czytam, choć izolacja mogłaby skłaniać do siedzenia przed kompem i nadrabiania zaległości filmowych. Jakoś mam jednak poczucie marnowania czasu w ten sposób. Wolę przyspieszyć z lekturami.
I tak dziś aż dwie. Obie łączy Japonia, pory roku, odgrywające istotną rolę w fabule, mimo podobieństw, jednak są tak inne. Może dlatego, że jedna jest autorstwa młodej, ale popularnej pisarki z Japonii i z tego języka była tłumaczona, druga zaś to kolejna pozycja (bo już jedną czytałem) Anglika, który w Japonii spędził sporo czasu, ale pisze po angielsku... Która podobała mi się bardziej? Cóż...
Przyjrzyjmy się najpierw "Idealnemu czasowi na smuteczek". Dziwny tytuł, a w zawartości otrzymujemy dwa opowiadania - długie "Pora zacząć prawdziwe życie" i króciutkie "Nowy początek". Kilka dni temu przy lekturze "Sto kwiatów" pisałem, że w literaturze japońskiej jakoś wyjątkowo często pojawia się motyw młodych ludzi, którzy ewidentnie są zagubieni, nie potrafią znaleźć sobie miejsca w życiu. I to po raz kolejny ten motyw powraca. Trwać, znaleźć sobie schronienie, zapewnić spełnienie podstawowych potrzeb i czekać. Na co? Może coś samo się zmieni, może poczuję jakiś impuls co do kierunku w jakim iść.
A na drugim końcu zwykle są osoby starsze, mające masę przyzwyczajeń, uważający słabość za fanaberię - oni przepracowali ciężko całe życie, nie rozumieją więc jak ktoś może nic nie robić, myśląc nad sobą.
Pora zacząć prawdziwe życie to obserwowanie dwóch kobiet i dziwnej więzi jaka się między nimi rodzi. Nie rozumieją swoich światów, są tak różne, a mimo to jedna i druga zaczyna czuć, że stały się sobie bliskie. Dwudziestoletnia Chizu, która uciekła od wiecznie pouczającej ją matki, może zaoferować swoją fizyczną obecność, opiekę, ale i ekscentryczna pani Ginko, mimo swoich 70 lat okazuje się, że też może coś ofiarować dziewczynie. Czasem jakieś słowo, wyciągnięcie z domu, może zdziałać cuda, jeżeli ktoś jest w dołku.
Początkowo Chizu trochę obawia się swojej gospodyni - w końcu jak ktoś jest stary, to przecież w każdej chwili może umrzeć, prawda? A tu ze zdumieniem stwierdza, że pani Ginko ma w sobie więcej chęci do życia niż ona... Przed nią całe życie, ale nie wiedząc czego od niego chce, trochę płynie na fali, bez większego zaangażowania, a może czasem angażując się za bardzo emocjonalnie, licząc że to będzie coś przełomowego.
Zmieniają się pory roku, przyglądamy się zwykłym codziennym sprawom i choć czyta się to ze sporą przyjemnością, to niestety szybko cała historia ulatuje też z głowy, mało angażujemy się w nią emocjonalnie (tym bardziej w drugi z tekstów, który ledwie się zacznie już się kończy). Pozostaje poczucie nostalgii i spokoju. One nam towarzyszą niezależnie od tego czy dramatyzm rośnie, czy nic się nie dzieje. Jednak wracając do smutku - nie mam wrażenia, żeby to uczucie zasługiwało na podkreślenie, bo wcale nie dominuje ono w jakiś wyraźny sposób.
To raczej opowieść o tym, jak czasem spotkanie z drugim człowiekiem, nawet jeżeli od początku nas od drażni i nic nie wskazuje byśmy nadawali na tych samych falach i by nam było dobrze razem, może pomóc wydobyć z nas coś dla nas samych nowego, a tym samym sprawić, że staniemy się inni.
Niespieszne. Pozwalające zanurzyć się w sprawy codzienności i w zupełnie inną kulturę, sposób myślenia.
Sprawdźcie sami.
A jutro rano o drugiej ze wspomnianych na początku pozycji...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz