czwartek, 30 grudnia 2021

Cyrano de Bergerac NTL, czyli uwspółcześniony miszmasz, którego „nie kupuję”

Ech, chciałem przed podsumowaniem książkowym dorzucić jeszcze jeden tytuł, ale bez szans - zamiast siedzieć w Sylwestra, to mnie już dziś czeka bezsenna noc, bo praca zawalona. I to po 12 godzinach w pracy i jutro znowu na 8. :( Łapcie więc recenzję M. z kolejnego spektaklu w ramach NT Live.

Widziałam kilka uwspółcześnionych spektakli, które mi się podobały, kilka takich, które może nie powaliły mnie na kolana, ale potrafiłam zrozumieć zamysł reżysera… natomiast ten spektakl mnie mocno rozczarował. Trzy godziny i tylko dwie sceny, które mi się podobały, to trochę mało. Choć na pewno znajdą się i tacy, którym ten spektakl przypadnie do gustu. Ja do nich nie należę.

Spektakl bez scenografii, bez charakteryzacji, bez kostiumów – wszystko umowne. Główny bohater w oryginale ma potężny nos i wokół niego kręci się zarówno akcja, jak i emocje. Tu, mamy sobie to wyobrazić, bo aktor ma kształtny nos, a wyobrażenie jaki mógł on być, sygnalizuje pacynka z wygłaszanego wcześniej pamfletu. Uwspółcześniony przez reżysera (Jamie Lloyd) Cyrano de Bergerac to brzydal-zawadiaka o poetyckiej duszy (powiedzmy: kapral piszący wiersze). Przekonany o swej brzydocie, swoje kompleksy osłaniał autoironią, natomiast innym nie wolno było go krytykować, ani nawet wspominać o jakimkolwiek nosie w jego obecności, bo to prowadziło do pojedynku (jedyna ze scen, która mi się podobała – pojedynek na słowa). Współcześnie, byłby to pojedynek na pięści, a najpewniej hejt w sieci. Udawał, że miłość go nie dosięga, jednak wiadomo, że to nieprawda. Kochał kobiety, uważając je za istoty z natury wzniosłe, delikatne, rozkochane w pięknie – dlatego uważał, że nie można na niego patrzeć bez wstrętu (a ty widzu cały czas pamiętaj, że ta miła przystojna twarz (James McAvoy) ma paskudny nos, którego nie widzisz). Zakochany w kuzynce Roxanie (Anita-Joy Uwajeh), przyjmuje za dar boży, wiadomość że ona go lubi i bez gadania ustępuje pola przystojnemu Chrystianowi de Neuvillette (Eben Figueiredo), sam pisze mu listy do ukochanej, bo tamten zręczniej włada szpadą (współcześnie – chyba pięścią?) niż słowem. Doprowadza nawet do ich ślubu, ale niestety mimo wielu wysiłków nie udaje mu się uratować od śmierci ukochanego Roxany. Milczy dalej o swojej do niej miłości (15 lat) by ocalić pamięć o wspaniałym, wrażliwym kochanku.

Ot, wizja reżysera, który uwspółcześnił „komedyję romantyczną w 5 aktach”. Trudno mi sobie wyobrazić emocje bohatera romantycznego we współczesnym świecie przedstawione w takiej formie. Trudno sobie wyobrazić Cyrano jako brzydala, kiedy jest najprzystojniejszy na scenie (piękno wewnętrzne?), Christiana jako Adonisa, kiedy ten wygląda jak hipster, a i Roxana w ogrodniczkach jakoś do mnie nie przemawia. Kiedy opiewają zapinanie i rozpinanie guziczków przy rękawkach (sztuk 2), nawet na widowni londyńskiego teatru rozlega się perlisty śmiech jakiegoś dziewczęcia . Romantyczne porywy serca do bogdanki zderzają się z jej słownictwem: j****ć, p***dol się. No, rzeczywiście – uwspółcześniona sztuka. Raczej jej pastisz.

Kolejna rzecz – gra aktorska. Tu też bez fajerwerków, choć główny bohater grał przyzwoicie i nawet momentami emocjonalnie. Reszta, przy mikrofonach lub z mikrofonami w ręku, odmawiali swoje kwestie, bez wdzięku i emocji.

Żeby jednak nie było, że tylko ganię… bardzo mi się podobała scena z wojny. Cicho, szeptem mówione kwestie, oddziaływały mocniej niż huk dział i wrzask pól bitewnych. I – jak pisałam na wstępie - scena fechtunku słowami.

Dla mnie – tak współcześnie – „żenua”.

MaGa

Ps. Pokochałam kino Muranów. Za kameralność, zapach dobrej kawy w kawiarence, brak smrodu popcornu i nawet o ciepły głos lektora proszącego o to byśmy dbali o wzajemne bezpieczeństwo. Jednocześnie, zdając sobie sprawę, że cena biletów jednak ma wpływ na krzewienie kultury; jestem mocno usatysfakcjonowana ilością młodych widzów na sali. Oby tak było zawsze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz