Ciekawe są te wędrówki muzyczne Natalii Grosiak, bo mam wrażenie, że prawie każda płyta Mikromusic ma trochę inny klimat. Nie tylko emocjonalny, ale i w warstwie instrumentalnej jest inna. Pozostaje głos, jakże charakterystyczny i ciekawy. Tym razem warstwa muzyczna bardzo bogata, od elektroniki, aż po bardzo rozbudowany skład, choć wszystko trochę w klimatach lat 80. Jest melodyjnie, zabawnie, choć same teksty mają w sobie dużo więcej nostalgii, a może i nawet smutku. Tematem przewodnim jest miłość, ale nie tylko do człowieka, ale również ta do ukochanego zwierzaka. Ta o której wolelibyśmy zapomnieć po zranieniach i ta, którą wciąż nosimy w sobie. Jest tu tęsknota, jest żal ale i wdzięczność za wszystko co dobre, jest melancholia, ale jest też jakiś spokój, próba utulenia swojego wewnętrznego dziecka.
Gdyby trzeba było określić klimat tego krążka, to właśnie utulenie byłoby chyba najlepszym określeniem. Nie znaczy to, że są tu same ballady i smutne numery, wręcz odwrotnie, ona kołysze czasem nawet bardzo radośnie, ale chodzi raczej o nastrój w jaki jesteśmy wprowadzani przez teksty, przez głos Natalii. Pogodzić się z tym co nieuniknione, odnaleźć spokój. Powiedzieć sobie: no i co... Nie walczyć z miłością, nie szarpać się, nie szukać lekarstwa. Czasem po prostu trzeba coś z siebie wyrzucić. Pożegnać się. Przytulić. Zatopić w przyrodzie dającej ukojenie. Nie uciekać w namiastki, w świat wirtualny...
Ciekawe, że mimo bardzo bogatej warstwy muzycznej, wciąż w centrum pozostaje głos, prowadzący nas przez te utwory. Cudna płyta, choć pewnie trzeba mieć na nią nastrój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz