niedziela, 8 lipca 2018

Juliusz Cezar, czyli miłość i nienawiść tłumu

Gdy tylko mam okazję, staram się nie omijać żadnej retransmisji w ramach National Theatre Live (w Polsce w ramach Na żywo w kinach). Nie tylko dlatego, że pewnie niewiele będzie okazji, by oglądać ich przedstawienia na własne oczy, ale też dlatego, że często są to rzeczy mocno różniące się od tego co można oglądać w naszych teatrach. Pisałem o tym już niejednokrotnie: zabawy z uwspółcześnianiem inscenizacji, dalekim jednak od naszego politykowania, zmienianie bohaterom koloru skóry, płci, wizualne perełki, to rzeczy do których już jestem przyzwyczajony. A mimo to najnowsza inscenizacja "Juliusza Cezara" z nowej sceny The Bridge Theatre, po raz kolejny udowodniła mi, że wciąż mają sporo dobrych pomysłów. Miałem nie tak dawno okazję oglądać tę samą sztukę w Teatrze Powszechnym, trudno więc uniknąć mi porównań i zachwytów. A przynajmniej braw.

Szczególnie zachwyca wykorzystanie przestrzeni - widzowie tak naprawdę współtworzą ten spektakl, stają się tłumem Rzymian, którzy uczestniczą w kolejnych wydarzeniach. Część siedzi po bokach, ale większość z nich otacza scenę, biegają wśród nich aktorzy, a wszystko dzieje się na wyciągnięcie ręki. Już na samym początku stają się częścią jakby wiecu wyborczego, który rozpoczęty jest... koncertem rockowym! Kapela na tle hasła z poparciem dla Cezara gra różne przeboje, podkręca atmosferę, flagi i transparenty powiewają i dobrze rozumiemy tę miłość tłumu, który wita wodza wracającego ze zwycięskiej batalii. Nie jest ona jednak przecież wieczna i choć tak trudno jest przekonać ludzi, jak wielkim zagrożeniem są dyktatorskie zapędy tego, którego mieszkańcy chcą nosić na rękach, to jednak masami można manipulować. Takie przynajmniej nadzieje mają spiskowcy, którzy zamierzają Cezara zabić. Ten starszy pan w garniturze, podobnie jak i oni, nie sprawia wrażenia kogoś charyzmatycznego, groźnego, więc niestety choć tekst jest zgodny z oryginałem, pewien kontekst może nam umknąć. To rozmijanie się warstwy wizualnej, chwilami dość nudnej, a w innych momentach aż zapierającej dech (np. sceny bitwy) i treści, jest moim zdaniem słabszą stroną tego spektaklu. Na nic się zdaje mruganie okiem do widza, gdy wśród książek studiowanych przez Brutusa widzisz biografie Saddama Husejna i Stalina, wszystkie te mundury, pistolety itp. Gdy tylko w ten sposób chcesz zwrócić uwagę na kwestie poruszone w dramacie Szekspira, ich aktualność, to znaczy, że jednak coś nie do końca zagrało. 
Mimo tych uwag, jestem bardzo na tak. Szczególne wrażenie robi niby prosta scenografia, kapitalnie wykorzystywana obecność ludzi, którzy stają się nie tylko widzami, ale i uczestnikami spektaklu. Dzięki temu mamy wrażenie, że bierzemy udział w czymś wartkim, jesteśmy prawie w centrum wydarzeń. Warto to zobaczyć na własne oczy.
Aktorsko chyba największe wrażenie zrobił na mnie David Morrissey (Marek Antoniusz), szczególnie w swej mowie pogrzebowej, kapitalnie wykorzystując zmienność nastroju tłumu.

 

2 komentarze:

  1. Chętnie bym się na coś takiego wybrał, tyle że nie wiem, czy w Krakowie by to wystawili ?

    OdpowiedzUsuń
  2. na pewno. Sieć Multikino i zakładka wydarzenia lub po prostu strona na żywo w kinach lub ich profil na FB. Polecam bo to ciekawe doświadczenie - coś pomiędzy teatrem a kinem, no i lekcja angielskiego w dodatku

    OdpowiedzUsuń