sobota, 28 lipca 2018
1984, czyli Wielki Brat patrzy
Książka legenda. Ale też cholernie ciężko mam wrażenie, że przenieść ją na ekran. Michael Radford był chyba najbliżej tego, by oddać tę atmosferę schizofrenii, strachu, podejrzeń. Tu jednak dosłowność, nawet najbardziej straszna to trochę mało, bo nie chodzi przecież o czołgi, obrazy wojny, szarość, mundurki. Może nawet bardziej chodzi o spojrzenia pełne podejrzliwości albo spuszczony wzrok, tę radość, że może udało się znaleźć miejsce gdzie nie jestem podsłuchiwany i podglądany. Te wszystkie obrazki, jako żywo przypominające to co działo się w państwa naszego bloku, czyli propaganda sukcesu, mimo klęsk, nazywanie wrogami wczorajszych przyjaciół, donosy i pilnowanie prawomyślności, są ważne. Ale ważniejsze jest to zderzenie jednostki, która próbuje pomalutku wyłamać się z systemu, cieszy się swoją malutką wolnością, z realnością, gdzie niczego nie możesz być pewny. Tego czy ciebie zdradzono, podpuszczono, czy też sam za chwilę zdradzisz i będziesz oskarżać. Nawet miłość nie ma szansy tu zaistnieć, bo władza nie może sobie pozwolić na brak nad nią kontroli.
Futurystyczny Londyn, z biedą i szczurami, nie wystarczył więc, by stworzyć film ponadczasowy, dorównujący książce. Nie da się choćby na ekran przenieść wszystkich niuansów nowomowy, języka, który porządkował tę rzeczywistość zgodnie z ustalonymi zasadami. Mimo wszystko obejrzeć warto. Ten surowy obraz (i niestety chwilami nudny), to ostrzeżenie przed totalitaryzmem wszelkiego rodzaju, który nie tylko próbuje kontrolować czyny, ale również i myśli, poglądy swoich obywateli, mówić im co jest słuszne, a wszystko inne traktując jako występek.
PS Warto zwrócić uwagę na muzykę - Annie Lennox i Eurythmics. Kto ich jeszcze pamięta?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Annie Lennox i Eurythmics - uwielbiam ich piosenki. A film z pewnością obejrzę, pozdrawiam znad filiżanki porannej kawy :)
OdpowiedzUsuń