wtorek, 28 kwietnia 2015

Trzy razy Hitchcock, czyli M jak morderstwo, Nieznajomi z pociągu i Zawrót głowy


Tak mi się spodobała liczba trzy w tytule notki, że postanowiłem jeszcze chwilę się nie pobawić. W szkicach akurat miałem już dwa filmy Hitchcocka, dokładam niedawno obejrzany trzeci i już. Notka prawie gotowa. A przecież to nie pierwsze spotkanie z tym reżyserem, ani na pewno też nie ostatnie. Namawiam wszystkich kinomaniaków by sięgali po tę klasykę - bez niej pewnie nie byłoby tylu współczesnych thrillerów, czy kryminałów, które nas tak bawią. To właśnie mistrz po raz pierwszy pokazał jak opowiadać historię, by trzymała ona w napięciu, by nawet bez fajerwerków i widowiska, człowiek zaciskał ręce na oparciu fotela.
Dokładam zatem trzy obrazy do listy obejrzanych z ogromną frajdą, bo warto było do nich powrócić (każdy widziałem już dawno, dawno temu).  Dwa kręcone już w kolorze, a jeden jeszcze w wersji bardzo klasycznej.

M jak morderstwo z roku 1954 jest o tyle ciekawy, że akcja prawie całego filmu dzieje się w jednym mieszkaniu. świetny materiał na sztukę teatralną, ale jak się okazuje Hitchcock umiejętnie poprowadził historię, aby na małym ekranie też trzymała w napięciu. W takiej "kameralnej" formie zarówno aktorzy, jak i on sam, mogli pokazać jak najwięcej. I chyba nawet te obrazy lubię bardziej niż te z elementami "efektów" z dawnych lat, które dziś niestety raczej śmieszą.


Mąż próbuje dokonać morderstwa idealnego na swojej żonie. Jak tu zemścić się za jej niewierność, a jednocześnie samemu pozostać poza jakimikolwiek podejrzeniami? To oczywiste - wynająć kogoś, a samemu zapewnić sobie alibi. I jeszcze zatrzeć wszystkie ślady, aby przypadkiem nikt nie wpadł na trop pieniędzy, jakie trzeba za zamordowanie żony zapłacić.
Wszystko się jednak komplikuje. To nie kobieta ginie w szarpaninie, ale wysłany do jej mieszkania morderca. Sytuacja choć nieprzewidziana, dla jęj męża jest nawet korzystniejsza - trup już nigdy go nie zdradzi, a żonie grozi więzienie i kara śmierci. Wystarczy że będzie udawał zrozpaczonego i nie będzie robił nic co rzuciło by jakieś wątpliwości na jej winę.
Grace Kelly zagrała świetnie, ale prawdziwy pojedynek psychologiczny rozgrywa się tu między panami - mężem, kochankiem kobiety, który próbuje udowodnić jej niewinność i detektywem, któremu różne drobiazgi nie dają spokoju. Tu każdy detal będzie miał znaczenie, a zagadka naprawdę jest zacna - konia z rzędem temu kto odgadnie gdzie tkwi haczyk.
Czy morderstwo idealne jest możliwe?

I podobny pomysł, nawet powiedziałbym, że skądś znajomy. Tylko teraz pytanie czy przed rokiem 1951, ktokolwiek opowiedział podobną historię. Dać sobie wzajemne alibi, zamieniając się ofiarami morderstw. Jakże błyskotliwie to brzmi - nie znamy się, więc nikt nie będzie nas podejrzewał. Tylko teraz kwestia przełamania swoich oporów - czy mimo niechęci do kogoś bliskiego, pokusy by pozbyć się kłopotu, jesteśmy w stanie zabić kogoś obcego?
Spotkanie w pociągu dwóch nieznajomych i dziwna propozycja jednego z nich, stanie się dla drugiego potwornym obciążeniem i czymś co będzie go prześladowało. Gdy zginie jego żona, będzie on przecież pierwszym podejrzanym.
Film stał się potem inspiracją dla kolejnych wersji filmowych tej historii, ale warto zobaczyć co było na początku! Nawet jeżeli różne elementy trochę trącą myszką (miałem poczucie, że się dłuży), a gra aktorska nie powala (dużo ciekawszy był Robert Walker w roli psychopatycznego i cynicznego młodzieńca niż obsadzony w roli głównej Farley Granger.















I wreszcie najnowszy z tych trzech propozycji - Vertigo, albo inaczej Zawrót głowy. Ciekawe połączenie melodramatu, dreszczowca, może kina psychologicznego. Przy pierwszym obejrzeniu możemy czuć się nieźle zaskoczeni zmianą tonu w jakiej ta historia jest opowiadana.
W skrócie: były policjant, który po wypadku przeżył załamanie nerwowe (lęk wysokości zmusił go do odejścia z pracy) na prośbę znajomego, przyjmuje zlecenie by śledzić jego żonę. Powodem ma być jej dziwne zachowanie, jakaś obsesja na punkcie dawno zmarłej kobiety, jej prababki. Dziwne zachowania, myśli samobójcze, jeżdżenie bez celu po mieście - to wszystko wydaje się ogromnie tajemnicze i zagadka coraz bardziej wciąga naszego bohatera. Ba, im dłużej śledzi kobietę, tym bardziej go ona fascynuje, chciałby być z nią dużo bliżej. Wreszcie nawiązuje się między nimi początek romansu, jednak uczucie nie może się rozwinąć do końca - tak jakby coś cały czas między nimi tkwiło. Czy to duch z przeszłości, który dąży do opętania jego ukochanej, czy też jakaś inna tajemnica tkwi w jej dziwnym zachowaniu...
Zwrot akcji bardzo smakowity, ale całość jakoś mocno mi się dłużyła - wciąż te jazdy samochodem, spacery, uściski, aż człowiek ma ochotę co nieco przyspieszyć akcję pilotem (zgroza!). Ale na plus na pewno sceny z "zawrotami głowy", sprawienie że już sami nie wiemy co jest urojeniem głównego bohatera, a co prawdą. Wszystko tu zresztą jest trochę jak ze snu - te puste przestrzenie (nawet w środku miasta), klimat potęgowany muzyką. I do tego te lęki, koszmary, przypominające o sytuacjach gdy bohater mógł kogoś uratować, ale nie zdołał. Śmierć, która czeka na kolejną ofiarę...

Kim Novak jakoś mnie nie zachwyciła, chyba wolę inny typ urody, ale trzeba przyznać, że ciekawa była ta obsesja reżysera na punkcie blondynek (patrz dwie jego filmowe biografie oglądane niedawno).




4 komentarze:

  1. "Czy przed rokiem 1951 ktokolwiek opowiedział podobną historię. Dać sobie wzajemne alibi, zamieniając się ofiarami morderstw". W roku 1950 taką historię opowiedziała pisarka Patricia Higsmith. To właśnie na podstawie jej powieści powstał film, z tym, że niektóre elementy fabuły zostały zmienione :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ano tak, zawsze musi być powieść lub scenariusz, ale mi chodziło o film. Ale masz rację, uciekło mi tylko nazwisko autorki. Co ciekawe - podobno Hitchcock często skupował prawa do filmowania zupełnie anonimowo żeby przyoszczędzić - sławę miał sporą i autorzy żądali od niego dużo więcej niż od innych

      Usuń
  2. Hitchcock, pewnie z racji moich zainteresowań, kojarzy mi się przede wszystkim z jedynym, niestety niedokończonym swego czasu dokumentem, z którym miał do czynienia. "Ciemności skryją ziemię"- polecam, bo wreszcie po 70 latach go zobaczyliśmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kurcze, jakoś przegapiłem jego projekcję, ale dzięki że przypomniałaś!

      Usuń