poniedziałek, 13 kwietnia 2015

20 000 dni na ziemi, czyli poznajcie Nicka Cave'a


Przy takie masie notek z ponad 4 lat, w tej chwili sporo rzeczy od razu mi się łączy ze sobą, przypomina, kojarzy. Tak właśnie jest i z tym filmem. 
Dokument (czy można go tak nazwać?) 20 000 dni na ziemi jest bowiem próbą pokazania portretu artystycznego Nicka Cave'a w okresie gdy nagrywał on książek "Push the Sky Away", o którym już z zachwytem pisałem.
To kolejna produkcja upolowana na festiwalu Wiosna Filmów, bo oprócz nowości, na moje szczęście pokazują też trochę starszych tytułów, które z przyjemnością sobie nadrabiam. Na małym ekranie już by chyba nie było tej magii.

Bo ten film mam wrażenie tworzy głównie muzyka i fragmenty z koncertów, ze studia, z nagrywania tych piosenek. Samo oglądanie starych zdjęć, słuchanie wspomnień, rozmów z kolegami, czy wywiadu niczym od psychoterapeuty, jakoś mniej mnie kręciło.... Może dlatego, że jakimś wielkim fanem nie jestem i aż tak bardzo detale mnie nie interesują?


Wspomniałem, że trudno mi ten film zakwalifikować jako dokument, bo niby pomysł był taki: pokazać jeden dzień z życia artysty, szczególny, a zarazem zwyczajny. 20 000 z kolei dzień życia. Ale już tutaj mamy fałsz, bo otrzymujemy zlepek scen nie tylko z różnych dni, ale nawet z różnych stron świata - jest Brighton, w którym mieszka od wielu lat Nick Cave, ale są też np. zdjęcia z koncertu z Australii, skąd pochodzi.
photo.titleDokument? Mamy niby sporo wspomnień, z zarówno w spotkaniach z innymi jego współpracownikami, jak i fragmentów archiwalnych filmów, klipów. Ale blisko 50% filmu to różne dywagacje samego artysty - na temat tworzenia, przeżywania muzyki, lęków, wspomnień... Ile w tym prawdy, a ile kolejnej kreacji, gry z widzem ze swoimi fanami? Przebiera się, wciąż pokazuje nam swoje poważne, natchnione, zadumane oblicze, dużo w tym egocentryzmu, maniery, ale wszystko mu wybaczamy, bo też takiego zwykle go sobie wyobrażamy, takiego właśnie znamy.

Najlepsze są fragmenty muzyczne. Takiego właśnie Cave'a lubię. Charyzmatycznego, tajemniczego, mocno angażującego się w to co śpiewa. To już nie tylko koncert rockowy, ale swoisty teatr, performance. Bo on jest nie tylko muzykiem, ale artystą bardzo wszechstronnym, poetą, aktorem i na scenie zawsze tworzy wyjątkową atmosferę. Aż żal, że te fragmenty muzyczne to tylko ostatnia płyta, że nie było tam starszych rzecz The Bad Seeds, albo nawet  The Birthday Party, ale cóż - pozostaje wrócić po prostu do tych płyt i przypomnieć sobie te niepowtarzalne emocje jakich Cave dostarczał.

1 komentarz: