niedziela, 12 kwietnia 2015

Trzy razy Wiosna Filmów, czyli Iran, Szwecja i Węgry


Pierwszy festiwalowy trzypak - każdy obraz inny, ale każdy na swój sposób interesujący. Aż żal, że człowiek nie jest w stanie zobaczyć wszystkiego co by chciał. Ale obiecuję, że będą jeszcze przynajmniej dwie notki festiwalowe - tylko w ciągu wczorajszego dnia udało się zaliczyć aż trzy projekcje. Kto ma możliwość niech zagląda i kupuje czym prędzej bilety. 
Nie wiem kiedy i czy wszystkie z tych filmów trafią na nasze ekrany (część na pewno i będę o nich przypominał), a więc jest to okazja by zobaczyć je jeszcze przed premierą. 
Na początek 3 filmy - Węgry, Iran i Szwecja. Jutro może ciąg dalszy.


Węgierski film "Sens życia i jego brak" w reżyserii Gabora Reisza okazał się jednym z przebojów pierwszego dnia festiwalu. Nie wiem czy poza filmem otwarcia na innych seansach będą takie tłumy. A jeszcze na dodatek organizatorzy festiwalu oraz Węgierski Instytut Kultury po seansie obdarowali wszystkich widzów płytami dvd. Ale i bez tego po projekcji ma się ochotę zakrzyknąć: Polak, Węgier, dwa bratanki. Bo też komediodramat młodego reżysera opowiadającego o pokoleniu 30 latków i ich dylematach, frustracjach, jest nie tylko zabawny, ale i bardzo przypomina to co czuje wielu młodych ludzi w Polsce. 
Różnimy się, jednak jak się okazuje nie tylko sytuacja ekonomiczna naszych krajów i wyjazdy młodych za granicę są podobne. Marzenia o samodzielności, wyrwaniu się spod skrzydeł nadopiekuńczych i kontrolujących rodziców, o ułożeniu sobie życia z drugą połówką, przeżywane są i na Węgrzech i u nas.
Aron to taki młody Adaś Miauczyński, a z wyglądu Malajkat :) Główny bohater, bez stałej pracy, trochę niezaradny, nieszczęśliwie zakochany i jego zakręceni kumple wprawiają nas w bardzo pozytywny nastrój, choć im przecież wcale do śmiechu nie jest. Zdecydowanie polecam i aż żałuję, że u nas nie kręci się podobnych filmów. W tej historii jest coś z klimatów czeskich - autoironia, jakiej nam chyba trochę brakuje. 


Irański "Naginając reguły" mocno przypominał mi obrazy Farhadiego (o których już pisałem), jak widać nie tylko on ma taki styl opowiadania ważnych sprawach. To nie tylko samo prawo i jakiś opresyjny system funkcjonujący w tym państwie jest problemem - to co najważniejsze tkwi w głowach ludzi, ich mentalność, strach, asekuranctwo, egoizm, sprawiają, że ludzie sami wpędzają się w tragiczne sytuacje, z których potem nie można się wyplątać.
Tu punktem wyjście są prace grupki przyjaciół, którzy w ramach teatru amatorskiego pracują nad pewnym przedstawieniem i marzy im się wyjazd na festiwal za granicą. Wszystko wydaje się dopięte na ostatni guzik, gdy okazuje się, że ojciec jednej z dziewczyn nie zgodził się na jej wyjazd, o czym wcześniej nie chciała wspominać. Może miała nadzieję, że wyjedzie bez jego wiedzy, może liczyła na zmianę decyzji... Teraz konsekwencje jej decyzji dotkną wszystkich i podzielą zespół. Zostać jako wyraz solidarności, czy jednak wyjechać bez niej? Jak się okazuje nawet wśród przyjaciół znajdą się tacy, którzy wcale nie będą mieli ochoty wziąć w tym narastającym konflikcie jej strony. 

Dość teatralne, kameralne kino. Ale nie znaczy, że nie ma tu nic ciekawego.

Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu. Film otwarcia festiwalu. I chyba spora niespodzianka dla tych, którzy nie znali poprzednich filmów Anderssona. Ponieważ znałem Do Ciebie człowieku, dla mnie zdziwienia nie było - to zresztą według intencji reżysera część większego projektu, na który składają się oba filmy.
Brak tu jakiejś fabuły, to raczej zbiór absurdalnych skeczy, tragikomicznych scen, które nie są ze sobą często powiązane (albo nie widać tego związku na pierwszy rzut oka). Bije z nich absurd, jakiś surrealizm, depresja, którą wydają się zarażeni wszyscy bohaterowie. To wszystko sprawie, że może się zdarzyć iż widzowie będą wychodzić z sali (ostatnio przeżywałem takie sceny na "Sąsiady"). Niektóre fragmenty są naprawdę świetne, bawią (choć trochę wydają się przedłużane na siłę), ale inne nie tylko nudzą, ale wręcz drażnią - dla mnie np. trudno było patrzeć na okrucieństwo wobec małpy, czy senny koszmar polegający na wsadzeniu czarnoskórych do olbrzymiego walca i podpaleniu pod nim ognia.
Szarzy ludzie w szarym świecie. Bez odrobiny radości, za to naładowani goryczą, melancholią, zmęczeniem i smutkiem. I mówiący do kogoś po drugiej stronie słuchawki telefonicznej: cieszę się, że u Was wszystko w porządku. To jak cyrk Monthy Pythona tylko dużo bardziej depresyjny, malarski i dużo bardziej wysmakowany. Bawi, a jednocześnie skłania do refleksji nad dziwnymi ludzkimi losami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz