niedziela, 5 kwietnia 2015

Still Alice, czyli czy może być coś gorszego niż rak?

No i można by rzec: po Świętach. Wracam się do bloga i tak jak zwykle mam kłopot z wyborem tematu, tak dziś bez wahania z worka szkiców wyciągam Still Alice. W końcu film właśnie wszedł na ekrany kin i jest wart obejrzenia, choćby ze względu na kapitalną rolę Julianne Moore.
Przy okazji planowania wizyty w kinie możecie przyjrzeć się ofercie Multikina - All Inclusive. Na początek tylko wybrane kina, ale kto wie, może się przyjmie :)

Niech to będzie więc dzień na notki ciut bardziej sentymentalne, rzewne (co nie znaczy, że tylko dla kobiet), bo na miejsce zakończonego konkursu (przypominam o edycji kwietniowej - patrz zakładka z konkursami) pojawiła się notka o filmie "Sędzia". 
Co na jutro? Jeszcze nie wiem. Może książka Londyn NW? A może znowu film i Selma? Napiszę Wam niedługo jakąś listę, to może pomożecie mi ustalić jakąś kolejność w bałaganie szkiców. Co w czytaniu - widzicie z prawej - kwiecień zapowiada się smakowicie.

Still Alice. Kurcze, takie filmy trochę kojarzą mi się z produkcjami nie tyle kinowymi, co bardziej telewizyjnymi wyciskaczami łez, typu ekranizacje Roberts, Steel itp. Ale uwierzcie, nie do końca tak jest. O ile tam jest sentymentalnie i dość schematycznie, to tu jest bardzo prawdziwie, mocno i cholernie życiowo. Też mogą być łzy, ale na pewno nie z powodu tego, że biedna, nieszczęśliwa duszyczka jednak znajduje księcia na białym koniu (albo w białym Bentleyu).

A przecież Still Alice też jest ekranizacją powieści napisanej przez kobietę. Lisa Genova pisze jednak zupełnie inaczej niż wcześniej wspomniane panie, gdzie indziej kładzie ciężar, przestaję się więc bronić i właśnie zabieram się za chwilę za lekturę jednej z jej powieści. Motyl Still Alice, który był materiałem do scenariusza, daje mi poczucie, że warto sięgnąć po to co ona pisze.
Julianne Moore

Sam film jest dość surowy o ile to dobre określenie. Chodzi mi o to, że w opowieściach o chorobie, zwykle mamy sporą dawkę emocji - balansowania między nadzieją i rozpaczą, ale najczęściej mimo cierpienia, wszystko przykrywane jest dużą dawką ciepłego puchu, miłości bliskich, łez szczęścia itp. Tu raczej tego nie dostaniemy.
To historia dr Alice Howland, znanej profesor lingwistyki, która zapada na jedną z odmian choroby Alzheimera. Dramat człowieka, który ma świadomość tego, że coś się z nim dzieje, tu powiększony jest jeszcze o to, jak wiele się traci (choć to trudno zmierzyć, ale tak to odbieramy). Tego się nie da długo ukrywać, ani w pracy, ani przed rodziną. Obserwujemy z rosnącą gulą w gardle co dzieje się z nią, z jej psychiką, z jej ciałem, z relacjami w rodzinie (Alec Baldwin jako mąż trochę nijaki). Niby bez drastyczności, jakiegoś melodramatu, trochę na chłodno, ale czuje się w tym ogromny ładunek prawdy i życia. 
No i dla roli Julianne Moore po prostu brak słów. Oscar należał się w 100%.

7 komentarzy:

  1. Mam ksiazke i chyba od niej zaczne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mnie interesuje, chyba sie na to wybiore :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię ten film i pisałam o nim u siebie, bo temat bardzo mi bliski.
    Powiem, że Moore zagrała świetnie, pozdrawiam, j.

    OdpowiedzUsuń
  4. Filmu nie oglądałam, czytałam książkę. Bez patosu, wyciskania łez, na chłodno ale bardzo mocno pokazuje Genova co niestety może nas spotkać, kiedy dopadnie nas Alzheimer. Książka bardzo dobra, więc film na pewno obejrzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kobieta ma sporą wiedzę neurologiczną i potrafi ją fajnie wprowadzić w fabułę. Właśnie czytam Kochając syna

      Usuń
  5. Jak tylko będzie dostępny w domowym zaciszu oglądnę....

    OdpowiedzUsuń