Oczekując z dużą ciekawością najnowszej filmowej biografii Winstona Churchilla (z Gary Oldmanem!), odświeżam sobie dwa wcześniejsze filmy o tej postaci. Różni aktorzy, trochę inne spojrzenie, bo i czasy inne. "Wzbierająca burza" opowiada o czasach tuż przed wybuchem wojny, gdy Churchill zasiadał jeszcze w ławach poselskich i uważany był już raczej za zdziwaczałego staruszka, którego czasy minęły. Zajmował się pisaniem książek historycznych, jakichś artykułów, ale mało kto brał go na poważnie. Zresztą gdy posłucha się jego mów o tym jak wycofanie się z Indii spowoduje katastrofę, upadek Imperium, ile w nim uprzedzeń wobec Gandhiego, to trudno nie postukać się w głowę, że facet zatrzymał się na przełomie wieku i nie chce dopuścić do siebie prawdy.
Również w życiu prywatnym to człowiek pełen dziwactw, rozkapryszony, zresztą na granicy bankructwa, a nie zgadzający się na rezygnację z luksusów i służby. Film oprócz próby pokazania go od strony prywatnej, relacji z żoną (Vanessa Redgrave), skupia się na wątku sensacyjno-politycznym. Chodzi bowiem o to, że Churchill w swej działalności politycznej ma jeszcze jednego konika - jest to ostrzeganie przed zagrożeniem jakie wyczuwa w Hitlerze. Dopóki nie ma dowodów na to, że Niemcy zbroją się na potęgę, nikt go nie chce słuchać, ale gdyby tak przekonać kogoś z ministerstwa spraw zagranicznych, by dostarczył mu trochę tajnych danych... W sumie ryzykuje jedynie ten kto mu dostarcza informacji, sam polityki może jedynie na tym zyskać. Wychodzi więc trochę cynizm głównego bohatera, a raczej jego zmysł polityczny - nie chodzi przecież nawet o to, by zapobiec wojnie, ale raczej powrócić do władzy, z hasłem by się zbroić i do tej wojny lepiej przygotować.
Jak dla mnie nawet ciekawa rola Alberta Finneya w roli przyszłego premiera, ale sam film jest dość nijaki. Aż dziwię się, że zgarnął całkiem sporo nagród jako produkcja telewizyjna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz