Na blogach i w mediach społecznościowych sporo zamieszania wokół serii "kryminałów pod psem" Marty Matyszczak, więc i ja sięgnąłem po pierwszy (a teraz czytam drugi) tom.
Spodziewałem się chyba czegoś dużo bardziej humorystycznego, z jajem, ale historia raz opowiadana z punktu widzenia człowieka, a raz widziana oczami psa jest bardzo sympatyczna, lekka i dość szybko zawiera się przyjacielskie relacje z jej bohaterami. Jej plusem na pewno jest też ciekawe tło - chorzowskie familoki i ich charakterystyczni mieszkańcy, jakże inni od wymuskanych rodzin z nowych apartamentowców, doczekali się miejsca w literaturze kryminalnej. Zwykle tworzą tworzą oni wspólnotę, w której jakieś sąsiedzkie zadrażnienia, nie niszczą jednak zupełnie więzi i faktu, że można na siebie wzajemnie liczyć. Tu jednak jest inaczej i pytanie dlaczego, będzie nas dręczyć równie bardzo jak klasyczne: kto zabił?
Jest bowiem i trup. Co prawda policja podejrzewa nieszczęśliwy wypadek, bo starsza pani mogła sama się przewrócić i zrzucić na siebie półki w piwnicy, jednak były policjant ma jakieś przeczucie, że ta sprawa nie jest taka prosta. Szymon Solański niedawno sprowadził się do kamienicy, musi więc wszystkich poznać, rozgryźć ich wzajemne relacje i spróbować odgadnąć skrywane przez nich sekrety. Może właśnie dzięki temu, że jest nowy i nie znał ofiary, postanowił zająć się tą sprawą. Gdyby znał Mariannę Biel - byłą gwiazdę miejscowego teatru wcześniej, pewnie nie dziwiłby się tak bardzo czemu nikt nie zainteresował się jej zniknięciem przez wiele dni. Niestety nie miała ona w sobie zbyt wiele empatii, by dbać o dobre stosunki z sąsiadami.
Skoro jest trup, podejrzenie, to jest i śledztwo. Nie ukrywajmy dość dalekie od doskonałości, prowadzone trochę na chybił trafił, bo też Solański jakoś nie ma serca, ani głowy, by zajmować się kryminalną robotą, choć przecież właśnie po to założył agencję detektywistyczną. Odszedł z policji, po osobistej tragedii tracąc całą radość i sens życia. Żyje trochę z przyzwyczajenia, czasem jedynie odzyskując zapał i aktywnie rzucając się do jakichś zadań, potem znowu zapominając o całym świecie. Gdyby nie zakochana w nim od lat przyjaciółka Róża i jego pies Gucio, którego przygarnął ze schroniska, Szymon pewnie by tygodniami nie wychodził z domu, bez jedzenia i picia. Jak widzicie nie ma tu za bardzo podstaw do bardzo humorystycznej historii. Autorka co prawda zadbała o takie fragmenty (głównie związane z Guciem, jego komentarzami i dość rozpaczliwymi próbami Róży by schudnąć i spodobać się Solańskiemu), ale całość wcale taka wesoła nie jest. Zagadka kryminalna też bardzo nie powala oryginalnością - co prawda podejrzanych mamy całkiem sporo, ale w którymś momencie zaczynamy podejrzewać, że jak nie w tamtej chwili, to Marianna Biel mogłaby zginąć z rąk kogoś innego, bo powodów do tego dawała całkiem sporo.
Skoro nie humor, nie zagadka kryminalna, to co więc sprawia, że od razu sięgam po drugi tom? Ano zrodziła się jakaś sympatia do tych postaci. Do tego trzynogiego przystojniaka, który wiele już wcześniej wywąchał, ale nie miał jak tego przekazać, do faceta, który zowie się jego opiekunem (kto tu kim się opiekuje), zgorzkniałego, ale mimo wszystko budzącego pozytywne emocje i Róży, którą tak dobrze rozumiemy i kibicujemy, gdy z rozpaczy nad ślepotą mężczyzn upija się do nieprzytomności. Choć sama historia mnie nie urzekła, jej bohaterowie sprawili, że mam ochotę poznać dalsze ich losy. No to w drogę - do Irlandii!
A potem do Barlinka!
OdpowiedzUsuńno tak, niedługo kolejna premiera
Usuń