środa, 31 stycznia 2018

Potwór, czyli ładne widoki i tyle dobrego

Styczeń przeleciał nie wiadomo kiedy, jakoś fartem udało się wypełnić plan na blogu - jedna notka dziennie, choć wcale nie jestem zadowolony z ostatnich wpisów. Piszę na szybko, robię błędy, obiecuję sobie, że do tekstu wrócę i go poprawię, a potem nie ma na to czasu. W dodatku wybieram coraz częściej rzeczy, o których wystarczy napisać parę zdań, a to co najbardziej ciekawe wciąż czeka na swoją kolej. Dlaczego? Trochę ze zmęczenia, braku weny, czasu, ale mimo wszystko nie chcę bloga porzucać.
Przydałby się jedynie miesiąc na bezludnej wyspie, by filmy nie kusiły, a stosy z książkami udało się trochę zmniejszyć.
Trzy spektakle (a już lada dzień kolejny), jedna książka i cała masa dobrych filmów do opisania. Luty więc zapowiada się ciekawie.
Ale dziś znowu jedynie parę zdań. "Potwór" mimo że lubię kryminalne i skandynawskie klimaty, wcale bowiem nie zachwycił. Czułem się tak, jakby twórcy wzięli sobie parę wątków z innych produkcji i postanowili wkleić je w swoją historię. Postawili na tajemnicę i na widoczki. Trochę zbyt mało, żeby wzbudzić nasze emocje.



To co się rzuca w oczy to na pewno cudne zimowe plenery - góry, niewielkie wioski nad zatoką, lasy i masa śniegu. Bohaterowie jeżdżą w tę i z powrotem, za każdym razem oglądamy kilkadziesiąt sekund takich obrazków i mimo tego że są ładne, mamy już dość. Ktoś mógłby zadbać trochę o spójność fabuły i budowanie napięcia, a nie jedynie o obrazki. W tej mroźnej scenerii dwójka młodych policjantów pod okiem swojego starszego kolegi prowadzi śledztwo w sprawie zaginięcia dziewczyny. Przy okazji powraca sprawa zniknięcia matki detektyw zaangażowanej w tą sprawę - wróciła do domu, by pozbierać się po różnych traumach i wpadła w kolejne skomplikowane i dołujące dochodzenie. Jej partner też ma swoje za uszami, zresztą tu prawie każdy coś ukrywa, dlatego wcale nietrudno pogubić się w tej plątaninie relacji i spraw, z których niewiele dla samego śledztwa wynika. Potwór, czyli seryjny morderca grasujący w okolicy może być tak naprawdę kimś kogo mijają na co dzień - w końcu to mała społeczność.
Obejrzałem do końca, ale szczerze: raczej odradzam. No chyba, że ktoś na tyle lubi Norwegię, że poplątana, pełna tajemnic fabuła mu nie będzie przeszkadzać, bo do szczęścia wystarczą mu plenery, klimat w jakim ci ludzie funkcjonują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz