Denis Villeneuve po raz kolejny udowadnia, że nie trzyma się jakichś ram, ale w każdym gatunku potrafi opowiedzieć coś bardzo interesującego.
Nie chodzi przecież jedynie o uchwycenie podobnego klimatu, prostą kontynuację losów postaci z pierwowzoru. Chodzi o umiejętność stworzenia wciągającej historii, która będzie jednocześnie spójna z filmem z lat 80, a jednocześnie pójdzie krok dalej. Gdy patrzymy na "Blade Runner 2049" jako na sequel można bić brawo na stojąco, bo to powinien wzór tego jak podchodzić do tematu.
A jeżeli patrzymy zupełnie na świeżo i nie widzieliśmy słynnego poprzednika (są tacy?)? Wtedy myślę, że wszystko jest kwestią gustu. To na pewno nie jest produkcja dla fanów kina akcji i efekciarstwa (choć wizualnie jest po prostu fenomenalnie). Blisko 3 godziny wysmakowanych obrazów i historii, która jedynie z pozoru jest prosta, to seans raczej dla tych, którzy stawiają na ciut więcej niż sama rozrywka. Hans Zimmer, który zwykle komponował rzeczy porywające serce (ale ostatnio "na jedno kopyto"), teraz też dostosował się do atmosfery całości i zrobił muzykę bardzo stonowaną, chwilami drażniącą, ale towarzyszącą nam cały czas i potęgującą uczucie niepokoju. Naprawdę wszystko tu jest tak dopieszczone, przemyślane, tworzy tak wyborną całość, że jak dla mnie to jedna z najlepszych produkcji ostatnich lat. Wiadomo, że można zastanawiać się nad rozwinięciem (lub zwinięciem) niektórych wątków, ale może doczekamy się jakiejś wersji reżyserskiej jak w przypadku pierwowzoru?
Twórcy tym razem bez żadnych niedopowiedzeń uczynili głównego bohatera androidem (albo replikantem jak niektórzy wolą). Agent K (Ryan Gosling) jest oficerem policji, którego zadaniem jest tropienie ukrywających się starych modeli androidów. W trakcie jednej ze swoich misji natrafia na zakopaną przed laty skrzynkę, której zawartość może wstrząsnąć istniejącym światem. Chodzi bowiem o dowód na to, że istnieje możliwość zapłodnienia i urodzenia potomstwa przez replikantkę. Nie trzeba już będzie ślęczeć nad udoskonalaniem ich ciał i umysłów - skoro mogą się rodzić, to wkrótce inwestycje w drogą technikę nie będą konieczne. Liczba nowoczesnych niewolników będzie przyrastać dużo szybciej. Tym samym jednak kolejna granica została przesunięta - czym się różnią zatem od człowieka? Brakiem empatii i wyższych uczuć, której bardzo pilnujemy? Podobnie jak "Blade Runner" Scotta, tak i film Villeneuve, zmusza nas do pytań o istotę człowieczeństwa. Czy można stworzyć w laboratoryjnych warunkach istotę, która będzie nam podobna? Co składa się na unikalność duszy ludzkiej - wspomnienia, pamięć, uczenie się, umiejętność odczuwania, świadomość siebie, podejmowanie decyzji? Choć fizjonomia bohatera niewiele mówi nam o stanie jego wewnętrznych przeżyć, czujemy że przecież nie jest on robotem, dla którego to coś zupełnie obcego.
Rozwiązać zagadkę agent K może jedynie dzięki odnalezieniu Ricka Deckarda (Harrison Ford), czyli bohatera filmu sprzed lat. Dla obu dotychczasowe zajęcie, w którymś momencie staje się ciężarem.
"Blade Runner 2049" to obraz przyszłości bardzo odhumanizowany i gorzki, ale patrząc choćby na cyber-przyjaciółkę, nie wiem czy nie ma w tym bardzo trafnego proroctwa. Co się zmieniło po 35 latach? Jeszcze większe reklamy, większe wieżowce, ale miejsca na naturę, na wolność tu nie ma. Ludzie otoczeni są elektroniką, może część żyje lepiej i wygodniej, są jednak bardzo samotni. Postęp buduje się dzięki wyzyskowi, a fakt iż niewolnicy coraz bardziej przypominają ludzi, choć traktowani są zupełnie jak nic nie znaczące maszyny, czyni tę wizję jeszcze bardziej smutną.
To będzie film, do którego będę chciał wracać. Jeżeli jeszcze go nie wiedzieliście - nie przegapcie go na dużym ekranie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz