Kto się odważy inspirowany jest prawdziwymi wydarzeniami i to chyba jedna z rzeczy, która tu przyciąga naszą uwagę - w wielokulturowych Stanach, tyle lat po segregacji, w stanie Nowy Jork były jeszcze całe miejscowości, które prowadziły dość jawnie politykę podziałów? A mówi się, że to jedynie w naszej części Europy są tak ogromne pokłady nietolerancji, rasizmu i tendencja do wywyższania się. Widać jednak problemy stare jak świat wcale niełatwo rozwiązać. Czasem ociera się to o kwestie rasowe, ale czasem po prostu podziały po linii dochodów. Klasa średnia kontra nieroby, patologia, narkomani, złodzieje i można by tak ciągnąć określenia jakimi obdarzają bogatsi tych, których nie chcą obok siebie za sąsiadów.
Film pokazuje kontrowersje wokół budowy mieszkań komunalnych w miasteczku Yonkers - samorząd nie chciał nic w tym kierunku robić, to sąd zagroził im wielomilionowymi karami i nakazał wyznaczenie miejsc pod budowę w różnych punktach miasta. Młody radny Nick Wasicsko zostaje namówiony na kandydowanie na burmistrza, a potem po wygranej musi stawić czoła całemu bałaganowi jaki wiąże się z tą sprawą. Protesty, groźby, ogromny konflikt...
Przyglądamy się jak wyglądają kulisy samorządowej polityki (wybory, układy, łapówki i obsadzanie stanowisk znajomymi), a do tego coś co już znamy z "Prawa ulicy", czyli historie przeciętnych mieszkańców z obu stron barykady. Zwyczajne sprawy, problemy osobiste, a wszystko w dość przewidywalnym sosie - ma być nam szkoda zwyczajnych ludzi, mamy uwierzyć w to, że jak się wyrwą ze swojego getta, będą lepszymi, szczęśliwszymi ludźmi. I nawet nie chodzi o dość schematyczne rozpisanie ról, raczej o to, że to wszystko jest mało oryginalne. Po prostu nie wciąga tak jak ileś sezonów "Prawa...", czy nawet "Treme", który był w podobnym schemacie, ale dało się lubić tych bohaterów, tu jakoś nie budzą większych emocji. Ciekawa historia, warto zerknąć, bo to jedynie 6 odcinków, ale większej rewelacji nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz