O ile były już przykłady tego, że Amerykanie potrafią wczuć się w specyficzny klimat skandynawskich kryminałów, to tym razem czegoś ewidentnie zabrakło. Choćby nie wiem jak Fassbender się nie wysilał, to jakichś większych emocji z nas nie wykrzesa. I nie chodzi tu nawet o powolność rozkręcania się akcji, ale raczej o to, że ta historia jest dość schematyczna, nie klei się tak, jak powinna.
Psychopata mordujący kobiety zawsze gdy spadnie śnieg, pozostawiający jako swój znak rozpoznawczy smutnego bałwana, dotąd był nieuchwytny, ale najwyraźniej przeniósł się w okolice Oslo, a tu jest przecież legenda detektywistyczna, czyli Hole. Co z tego, że w rozsypce, zapijaczony i nie do współpracy. Dajcie mu sprawę i szybko się pozbiera. Jakie to proste, prawda? Różnych dziwnych scen, które są tu kompletnie nie wykorzystane lub też nie mające logicznego uzasadnienia jest tu całkiem sporo i to jest chyba podstawowy zarzut dla tego filmu. "Pierwszy śnieg" to jedynie średniak, bez jakiegoś większego napięcia i bez chemii z widzem. Oglądasz i zastanawiasz się: i to ma być Nesbo? Gdzie ten klimat? Gdzie zwroty akcji i te obgryzane paznokcie w trakcie lektury? Następnym razem albo Amerykanie się przyłożą albo lepiej niech zostawią tego autora Skandynawom, przekazując im do wykorzystania swój budżet. Założę się, że zrobiliby to lepiej.
Moje dzieci były, ale achów nie było....
OdpowiedzUsuńano właśnie
Usuń