Kojarzycie powieść (i chyba film) "Listonosz zawsze dzwoni dwa razy"? To historia młodej kobiety znudzonej życiem u boku starszego męża, właściciela przydrożnego baru. Gdy zagląda do niego bezdomny mężczyzna, tułający się w poszukiwaniu pracy, natychmiast wpada jej w oko i rozpoczyna się gra, pełna namiętności. Chwilowy romans przeradza się w coś poważniejszego, tyle że wciąż na przeszkodzie stoi im mąż...
Scena Teatru Barbican prawie pusta, ale tu scenografia nawet nie jest specjalnie potrzebna - wanna z pompą w warsztacie, samochód na podnośniku, bar, mogą w zależności od potrzeb symbolizować coś innego. I tak skupiamy się głównie na aktorach, na tej chemii jaką powinniśmy poczuć. Praktycznie od pierwszego spotkania już coś między tą parą iskrzy. To nie jest jednak melodramat, z namiętnością i happy endem, w tej historii więcej jest kryminału i dramatu. Mamy oczywiście sporą dawkę pożądania, ale jak to bywa czasem w związkach, ogień wygasa, choć oboje nie do końca zdają sobie sprawę dlaczego. Hanna (Halina Reijn) marzy o poukładanym życiu razem, prowadzeniu interesu, Gino (Jude Law) marzy raczej o dawnej wolności, możliwości przenoszenia się z miejsca na miejsce. Miłość, zazdrość, zdrada, poczucie winy - wszystko niby znamy z tak wielu scenariuszy, a jednak w tej mało skomplikowanej historii jest tyle ciekawych emocji, że chłonie się to z dużym zainteresowaniem. Law świetny, jego partnerka trochę jak dla mnie zbyt chłodna w swojej kreacji, ale przedstawienie zaliczam do udanych. Minimalistyczne, ale to też lepsza okazja do tego, by więcej z siebie dali aktorzy. Czasem wychodzi, innym razem słabiej (pisałem np. o b. ciekawej Heddzie Gabler), tu zwraca na siebie uwagę głównie charyzmatyczny Jude, ale to dla mnie wystarczyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz