Córki już w nowych szkołach, dziś pierwsze zebrania, a ja (i one chyba też) wciąż jakoś duchem chyba jeszcze w wakacjach. Jakoś krótko było w tym roku :( Na szczęście przynajmniej końcówkę zrobiliśmy sobie wspólną i intensywną. Postawiłem, choć dawno już nie było notek krajoznawczych (takich jak te o Sandomierzu, okolicach Gniezna, czy Ojcowa, o Krakowie albo o Tatrach) napisać jeszcze jedną, bo okolice są naprawdę cudne i pewnie będziemy tam wracać, bo do oglądania jest jeszcze z dziesięć razy więcej.
Chyba największą była wizyta i nocleg w zamku w Mosznej. Powiem Wam, że miejsce jest naprawdę klimatyczne i choć może nie wszystko jest idealne, to pobyt tam to był strzał w 10. Nocleg (wcale nie taki drogi jakby się można było spodziewać) w komnatach zamkowych, możliwość szwendania się i zwiedzania wszystkiego nie tylko w dzień, ale i w nocy, mijanie wycieczek, bo przecież ty już masz status "mieszkańca" - po prostu bezcenne. I moje zdjęcia nawet w 10% nie oddadzą magii tego miejsca. Zresztą zobaczcie na bardziej profesjonalne fotki.
Nasze pokoje z zewnątrz wyglądały tak :) Właśnie jakieś księżniczki machają przez okno. A przygląda się temu jakiś kościotrup z wieży.

Żal, że nadejście Armii Czerwonej praktycznie ogołociło zamek z tego co najcenniejsze i najpiękniejsze. Widać to w pokojach, widać na korytarzach, które niewiele mają w sobie uroku, ale i tak można znaleźć magiczne miejsca nie tylko na zewnątrz, ale i w środku. Ten budynek trochę żyje, bo jest nie tylko hotelem, ale np. służy jako normalna biblioteka dla okolicznych mieszkańców. To nawet zainspirowało moją córę do zrobienia sobie sesji z lekturą (kto dojrzy jaką?).
Zrobiliśmy sobie jeszcze magiczną końcówkę wieczoru, bo załatwiłem escape room, znajdujący się na terenie zamku. I wiecie co? W tak świetnie przygotowanym, klimatycznym pokoju jeszcze nie byłem. Nie chcę zdradzać detali, ale zagadki naprawdę były zaskakujące i bardzo różnorodne (a nie same szyfry i zamki) - zabawa przednia, choć wejście do pokoju, pełnego mchu, grzybów, jakichś dziwnych rupieci wprowadziło na z początku w lekką konsternację. Wyszliśmy o czasie, zaniedbaliśmy niestety kwestię pamiątkowego zdjęcia i końcowej zagadki, bo chyba trochę energia po wyjściu już siadła (może warto by jednak opiekun jakoś dopilnował finału, nie jest on sformułowany zbyt jasno). Ale miejsce polecam baaardzo! Komnata tajemnic różni się od tego co oferuje się w ramach escape room w zwykłych pokojach. Wystrój, odpracowanie detali - na 6 z plusem.
Fotka pochodzi z ich profilu na FB
Drugi dzień był zaplanowany dość pobieżnie, bo ciekawych miejsc po drodze w kierunku Wrocławia multum, ale okazało się, że jednak po tych wąskich dróżkach jedzie się dość wolno, a miejscami po prostu tragicznie (szczególnie dojazd w okolice Błędnych Skał). Odpuściliśmy więc zarówno Złoty Stok, jak i marzenie o zamku Książ, na który musielibyśmy mieć sporo czasu. Cel - Góry Stołowe.
Te wszystkie schody, zwężenia, zakamarki, widok na Czechy - po prostu bajka!
No rzeczywiście - z prawej morda Wielbłąda nie?
A tak wygląda to miejsce z dołu - zupełnie jak w Tatrach - po godzinie jesteś w miejscu, które wydawało ci się niedostępne.
A potem już Wrocław. Jak zwykle zainwestowaliśmy w komunikację miejską (dobowe tanie jak barszcz), więc przez jeden dzień mogliśmy realizować sobie cele w różnych punktach miasta.
Uwielbiam to miasto, choć w sezonie, wśród tych tłumów można poczuć się trochę zmęczonym.
Dzieciaki uwielbiają oglądać świat z góry, więc musieliśmy pamiętać o kładce u Marii Magdaleny, wieżach, ale był też czas na szukanie krasnali, na zwiedzania różnych świątyń.
I dawnych miejskich jatek też :)
A propos świątyń. Wciąż zdumiewa to, że starówki Krakowa i Warszawy, nawet innych miast, zdominowane są przez świątynie katolickie. A tu mam wrażenie, że jest zupełnie inaczej. To fajne jeżeli ma się też możliwość opowiedzenia przy okazji trochę o historii Kościoła, o tych różnicach, które można dostrzec we wnętrzu tych kościołów.
Nie zabrakło też wjazdu na najwyższy punkt widokowy w Polsce.
I jak zwykle Wrocław żegnamy z westchnieniem: chcemy tu wrócić jak najszybciej.
Kolejny dzień to dla córek intensywne przepychanie się w kolejce po zdjęcie, autograf i uścisk ręki (wciąż mnie zdumiewa, że ludzie chcą za to płacić), a ja z małżonką do ZOO.
Właśnie się śmieję, wyobrażając sobie czy ja bym potrafił tak zgrabnie pływać brzuchem do góry :)
A taką ma się minę jak przepływa nad tobą rekin, płaszczka albo inne stworzenia morskie.
Moja pierwsza wizyta w tym zoo i choć kląłem przy biletach (drogie!!!) to nie żałuję. Oceanarium świetne i choć inne miejsca ubożuchne, a zwierzaki chowają się przed upałem, to i tak był miły dzień.

I na koniec - miejsce znalezione na mapie...
No czy to pałac? No czyj?
Rodzina Frączków pozdrawia.


Ale świetne miejsca! Ten pałac jest totalnie w moim stylu i chętnie bym go odwiedziła! A ja dopiero przed urlopem jestem. W poniedziałek wreszcie go rozpoczynam - na pierwszy ogień idzie Kraków :)
OdpowiedzUsuńPozdrówka!
a wiesz, że Moszna to całkiem Krakowa niedaleko? Województwo opolskie i kawalątek od a4 z Krakowa
Usuń