sobota, 3 września 2016

Warszawa Singera, czyli w tym roku dla mnie muzycznie

Do końca festiwalu Singera jeszcze dwa dni i koncerty plenerowe, które zawsze przyciągają tłumy (tu macie jeszcze moją subiektywną listę, a na profilu festiwalu na FB detale na temat tego co jeszcze przed nami), ale ponieważ nie wiem czy uda mi się na nie dotrzeć, robię małe podsumowanie tego co udało mi się przez kilka dni zobaczyć i usłyszeć. Mimo dużych trudności organizatorów (przez odebranie budynku Teatrowi Żydowskiemu zostali bez centralnego miejsca wydarzeń) tegoroczny program wcale nie jest ubogi. Spotkań, wykładów, koncertów i przedstawień wcale nie jest mniej niż w latach poprzednich, choć są bardziej rozrzucone po różnych placówkach. Duże brawa za determinację i ukłony dla tych, którzy pomagali na ostatnią chwilę wszystko podopinać. Dla mnie tegoroczny Festiwal jest ewidentnie pod znakiem muzyki. Nie mogąc pozwolić sobie na nocne imprezowanie nie zobaczyłem na pewno wszystkiego co było tego warte, ale cieszę się z tych okruchów programu, które dla siebie odkryłem. I choć żal wydarzeń literackich i teatralnych, postawiłem na muzykę.

Najpierw dwa koncerty w Synagodze Nożyków. Magiczne miejsce i świetna akustyka, choć trochę zaskoczyło mnie to, że zdecydowano się w tej świątyni na koncerty dość dalekie od muzyki religijnej. Projekt Sefardix Trio, czyli braci Olesiów i Jorgosa Skoliasa mocno był nasiąknięty folklorem żydowskim, ale tak naprawdę dużo tu też inspiracji z muzyki arabskiej, to mieszanka kultur basenu Morza Śródziemnego, Azji, Północnej Afryki. A wszystko to pełne improwizacji, chwilami natchnionych, a chwilami dzikich wokaliz greckiego muzyka. Słychać w tym Grecję, Turcję, Hiszpanię, Izrael... Żydzi przecież żyli w różnych krajach, czasem nie mogli jawnie rozwijać swojej kultury, muzyki, próbowali więc przerabiać to czym żyli ich sąsiedzi. Ciekawy koncert, a dużym zaskoczeniem dla mnie było to, że kontrabas i perkusja mogą stworzyć tak pełną harmonii, magiczną atmosferę, w której stwierdzasz: nawet nie trzeba dodawać tu żadnych więcej instrumentów.
Drugi koncert - też jazzowy, dużo bardziej klasyczny, ale nie mniej piękny to...
...trio Kuby Stankiewicza, który już trzeci rok z rzędu przygotowuje specjalny program, w którym przypomina kompozytorów pochodzenia żydowskiego, którzy wychowywali się w Warszawie. W tym roku niezapomniany Henryk Wars. Cudowne melodie sprzed wojny i te, które dla nas są mniej znane - skomponowane w Stanach. I tylko pomyślałem sobie: szkoda, że przynajmniej przy niektórych nie zabrzmiał jeszcze wokal. Choćby to co zagrali prawie na koniec: "Miłość Ci wszystko wybaczy". Piękny wieczór. I kolejne odkrywanie ile z tych piosenek, które kojarzę, choćby z filmów z cyklu "W starym kinie", napisanych lub skomponowanych było przez ludzi, których dziś znamy lepiej pod ich pseudonimami artystycznymi niż pod prawdziwymi nazwiskami (Hemar, Wars, Starski, Włast i inni). Sami możemy sobie odpowiedzieć czemu musieli ukrywać swoje pochodzenie i czemu dziś tak mało o tym się chce mówić (tak jak i o noblistach, którzy mieli polskie korzenie, mówili po Polsku i czuli się Polakami, ale dziś nie wymienia się ich w jednym szeregu z Sienkiewiczem i Wałęsą). Ech...
Trzeci koncert. Hmmm. Miałem mieszane uczucia. Z jednej strony doceniam pomysł koncertów plenerowych z muzyką poważną - przyciągnęło to tłumy Warszawiaków i to w różnym wieku. Ale nie wiem czy nie lepiej by ta muzyka wybrzmiała jednak w świątyni. Requiem Mozarta w zestawieniu z inscenizacją (te mundury Hitlerowskie, pasiaki...)... No jakoś mnie to nie przekonało. Chyba wolałbym skupić się jedynie na muzyce, która i tak przyprawia ciarki na plecach. Nie musimy nic do niej dodawać.
I wreszcie po raz trzeci jazz. Znów trochę bardziej klasycznie i chyba podobało mi się najbardziej. Koncert wyjątkowy, bo to materiał, który został skomponowany przez Krzysztofa Komedę przed blisko 50 laty i nigdy potem nie był grany. Chodzi o muzykę do spektaklu "Wygnanie z raju". Teraz w troszkę innej aranżacji, bo grała nie orkiestra, a kwartet zabrzmiało to po prostu świetnie. Niby czuje się, że to materiał ilustracyjny, wyobrażamy sobie jakieś poszczególne sceny i nastroje, ale zasłuchujemy się w tych coltrane'owskich nastrojach niczym zaczarowani. Leszek Żądło wraz z pozostałymi muzykami na koniec zafundowali nam jeszcze Kołysankę i w ogóle odpłynąłem. To chyba nie tylko moja słabość do dęciaków. Magia. Chyba poszukam więcej nagrań Komedy. Może uda się znaleźć w tym wykonaniu, ale też tych oryginalnych. To był jednak niesamowity kompozytor.
A jutro pewnie żona zaciągnie mnie na zupełnie inne muzyczne klimaty...




4 komentarze:

  1. Dzięki za Sefardix Trio, słyszałam nazwę, ale nigdy nie sprawdziłam, jak grają, aż do teraz. Niesamowici są!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. prawda? Na tyle mi się spodobało, że nawet na dłużej zamieściłem filmik z ich muzyką (to video po prawej u góry na blogu). I pewnie będę szukał płyty. Jak widzisz jak grają na żywo i co wyprawia z głosem Jorgos Skolias to jeszcze większa magia

      Usuń
  2. A ja m ich w ogóle nie znalam, wiec tym bardziej jestem wdzieczna. Fajnie, ze takie imprezy sie odbywaja. Tak sobie marze, zeby jednak takie sytuacje jak ta z lódzkiego banku, gdzie jakis czlowieko -podobny osobnik krzyknal do obslugujacej go dziewczyny z gwiazda Dawida na lancuszku, ze "zydówka go nie bedzie obslugiwac", przestana miec w Polsce miejsce... Tak sobie marze...
    Z drugiej strony to bardzo dobrze, ze sie o tym glosno mówi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz, u nas sporo się mówi o tym, że podobno jesteśmy narodem nietolerancyjnym, antysemickim, ale mimo różnych incydentów, chyba nie jest aż tak źle, skoro sami organizatorzy mówią, że chyba nie ma innej stolicy w Europie, gdzie mogli by robić takie imprezy przy tak niewielkim zabezpieczeniu (barierki, kilku ochroniarzy, zero policji), bo wszędzie byłaby duża obawa przed zamachami, zamieszkami. U nas tego nie ma

      Usuń