piątek, 31 stycznia 2014

Spadkobiercy - Kaui Hart Hemmings, czyli porównać książkę i film

Jeszcze do północy szansa na zdobycie książki - patrz zakładka konkursy.
Jak to czasem ciekawie porównać sobie książkę i jej ekranizację. Tym razem kolejność była "nieprawidłowa", czyli najpierw zobaczyłem film. I teraz przy lekturze wciąż w głowie miałem właśnie George'a Clooney'a. Ale to akurat wcale nie było takie złe. 
Trudno mi z powodu upływu czasu stwierdzić co "było lepsze". Mam wrażenie, że w filmie panował mimo całej dość tragicznej historii, dziwnie lekki nastrój. Książka jest bardziej nostalgiczna, humorystyczne scenki (chłopak córki) nie są aż tak uwypuklone i co ciekawe na zupełnie inne rzeczy zwróciłem uwagę.

Najpierw w skrócie fabuła: Życie Matta Kinga zmienia się z dnia na dzień. Jego żona po wypadku w trakcie zawodów motorówek leży w szpitalu w śpiączce, a on - dotąd zapracowany prawnik, który nie miał zbyt wiele czasu dla rodziny, musi jakoś ogarnąć życie rodzinne i domowe oraz przygotować córki na to co nieuchronne.

O ile tam zainteresował mnie wątek relacji ojca z córkami (17 i 10 lat), z którymi jakoś nie miał zbyt wiele kontaktu, to tu dużo więcej uwagi wydaje mi się autor poświęca rozmyślaniom bohatera na temat żony, ich małżeństwa. W filmie dowiadujemy się o zdradzie, wątek poszukiwań jej kochanka jest dość istotny, ale w książce mam wrażenie, że równie ważne są wspomnienia tego jak układało się między nimi. Co lubili razem robić, czego w sobie nie znosili, czemu wciąż byli razem mimo ogromnych różnic w charakterach i podejściu do życie. Matt wciąż powraca do tych pytań i często jego aktywność "zewnętrzna" jest trochę wymuszana przez sytuację, on najchętniej zamknąłby się w tej przeszłości. Czy dobrej, czy złej? To właśnie każde z nich - i on i jego córki będą musieli sami rozstrzygnąć. Każde z nich mogłoby powiedzieć różne rzeczy matce zanim odłączą ją od aparatury (bo taka była jej ostatnia wola). Tylko pytanie czy w takim pożegnaniu jest miejsce na żale, złość, wyrzuty...
I nawet jak sam już odkryjesz w swoim wnętrzu to co najważniejsze, to jak nauczyć tego innych, aby taka sama przemiana i uzdrowienie dokonało się w nich?
Hawaje jakoś dobrze wpływają chyba na ludzi. Są bardziej skłonni do poszukiwania harmonii, spokoju, nawet jeżeli nam wydaje się on beztroską. W książce na szczęście mi tego tła, nie było to tak mało realistyczne jak w filmie (niektórzy podkreślali że to im strasznie przeszkadzało).

Niegłupi dramat obyczajowy. Napisany dość lekko, bez wielkich dramatów, łez i emocji, ale przecież to nie znaczy, że ci ludzie tego wszystkiego nie przeżywają w głębi.
Opowieść o dojrzewaniu. Nie tylko do pożegnania, wybaczenia. Ale również do ojcostwa, do odpowiedzialności, szczerości, bliskości. Rodziny nie buduje się tylko na zakazach i dyscyplinie. I nie zmienią tego nawet największe pieniądze.
Bez rewelacji, ale do przemyślenia.

1 komentarz:

  1. Ja raczej oglądam najpierw a później czytam. Tylko w przypadku sagi "Zmierzch" (sic!) :D najpierw przeczytałam, a później i tak miałam frajdę oglądając filmy. Myślę, że im bardziej skomplikowana fabuła i głębsze przesłanie, tym bardziej my jesteśmy zawiedzeni, że zostało to wszystko pocięte (no cóż nie wszystko zmieści się w 2 godzinnym filmie).

    OdpowiedzUsuń