niedziela, 12 stycznia 2014

Kołysanka - Chuck Palahniuk, czyli proza zakręcona jak słoik

Lektury na DKK w tym miesiącu dość ambitne - w jednym Munro, a w drugim Nabokov, z którym strasznie się męczę, a ja w międzyczasie jeszcze szukam nowych pomysłów na to co czytać, robię jakieś plany. Chciałbym w tym roku wrócić do paru pisarzy, których lubię i na początek nazwisko, które uwielbiam od paru lat: Chuck Palahniuk. Cholera, facet ma taką wyobraźnię i takie pomysły, że praktycznie każdą książką potrafi zaskoczyć. Jego trochę minimalistyczny styl, pełne satyry i groteski spojrzenie na rzeczywistość, ostry język, gdy się go czyta dłużej może trochę nuży i przestaje to robić takie wrażenie. Ale po okresie posuchy - smakuje niczym najbardziej wykwintne danie! Choć w przypadku tego autora powinienem raczej powiedzieć: największa niespodzianka kulinarna, bo to tak jakby w najdroższej restauracji podano nam zwykłego i smakowitego burgera, a w ponurej knajpce z dwoma brudnymi stolikami: kawior, trufle, albo homara. Kołysanka łyknięta między różnymi innymi książkami po prostu zachwyciła.

Trzeba polubić ten specyficzny styl, w którym magia i różne wizje z pogranicza snu mieszają się z realnością, humor i absurd z tym co obrzydliwe i tak dosłowne, że aż groteskowe. Tym razem Palachniuk zaprasza nas do para-kryminalnej opowieści o dziennikarskim śledztwie w sprawie zagadkowych zgonów dzieci (tzw. syndrom śmierci łóżeczkowej). Ale po kryminalnym początku potem zacznie się już jazda bez trzymanki. Jak zakwalifikować taką książkę gatunkowo? Co o niej opowiedzieć by ją zareklamować i nie sprzedać wszystkich smaczków?

Powiem Wam jak najkrócej. Wyobraźcie sobie książkę pełną zaklęć i czarów, których moc jest przeogromna, których siłę znały dawne kultury, ale potrafiły te teksty kontrolować, wypowiadać tylko w konkretnych sytuacjach przez przygotowane do tego osoby. Na przykład pożegnalną kołysankę, którą wypowiadało się komuś śmiertelnie choremu, staremu, kto nie miał już siły by żyć. Zamykał oczy i już. Ale wyobraźcie sobie, że jakiś frustrat zebrał te teksty i wydał ot tak, dla każdego. Jeden z wierszy trafił do książki dla dzieci i jest czytany przez zupełnie niczego nieświadomych rodziców. Dziennikarz Carl Streator dostał polecenie by zrobić reportaż o niespodziewanej utracie dziecka i ze zdumieniem w każdym z mieszkań odkrywa tę samą książkę założoną właśnie na czytanej 27 stronie...
Ta wiedza stanie się dla niego nie tylko misją do wykonania (zniszczyć wszystkie istniejące egzemplarze), ale również i ogromnym ciężarem - pokusą i dylematem. Domyślacie się dlaczego? Wszak gdy już zna tekst kołysanki, wystarczy że wypowie go z myślą o konkretnej osobie i... A zapomnieć się nie da.
Cała szaleńcza wyprawa przez kraj, w towarzystwie jeszcze kilku innych dziwnych postaci, przemieni się więc w rozważania i dyskusje na temat odpowiedzialności, władzy oraz listy problemów świata do natychmiastowego rozwiązania. Jak można odgadnąć każdy będzie widział to inaczej i będzie siebie widział jako jedynego godnego do wykorzystania tej wiedzy.

W całej tej szalonej historii pełnej czarnego humoru, jest naprawdę sporo całkiem poważnych przemyśleń i obserwacji, aktualnych nie tylko w Stanach, ale jak najbardziej i u nas. Etos dziennikarski i pytania o poszukiwania prawdy, zmieniające się więzi społeczne, relacje, wpływ mediów, konsumpcjonizm, rosnący egoizm i izolowanie się we własnych czterech ścianach, skłonność do anonimowego podglądactwa itd. 
Nie chcę Wam zbyt wiele zdradzać, a też i nie mam zbyt dużo czasu na pisanie (pół dnia jakieś problemy z netem, a potem jeszcze wyprawa do teatru). Po prostu polecam. I Kołysankę i Palachniuka (bo to nie jest jego najlepsza powieść), którego już całkiem sporo na naszym rynku jest. Wydawnictwo Niebieska studnia, które go wydaje ma w swojej ofercie również innych dobrych pisarzy i tytuły - polecam!

1 komentarz: