sobota, 18 stycznia 2014

Vladimir Nabokov - Nieprawe godło, czyli czymże jest ta wolność

Nabokov już po raz trzeci gości na moim blogu, ale za każdym razem widzę, że towarzyszą temu zupełnie inne emocje. Tym razem muszę przyznać (i mogę to tłumaczyć po części czytaniem "na szybko", by zdążyć z lekturą na DKK), że miałem dużą chęć rzucić to w kąt i nie kończyć. Autor już samą przedmową w moich oczach strzelił sobie w kolano: chełpiąc się i podkreślając złożoność powieści i bogactwo symboli, obrażając innych pisarzy (m.in. lubianego przez mnie Orwella). Po czymś takim już chyba uprzedzony do tekstu przewracałem kolejne kartki wciąż powtarzając pod nosem: no i co jeszcze?



Akcja powieści rozgrywa się w fikcyjnym kraju, w którym właśnie zwyciężyła egalitarystyczna rewolucja (albo nieustannie zwycięża, bo rewolucje lubią mieć wrogów). Przypomina to bolszewicką Rosję, choć autor twierdził, że również hitlerowskie Niemcy (to moim zdaniem mniej się rzuca w oczy). Główny bohater - profesor filozofii Adam Krug, za wszelką cenę próbuję być "z boku" tego wszystkiego co się dzieje, choć naciski na niego są coraz mocniejsze. Po pierwsze: jego poparcie bardzo by pomogło władzy; oto sława i autorytet ogłasza przed całym światem, że nie ma u nas żadnego totalitaryzmu i wszystko jest idealnie. Po drugie: przywódca państwa (niejaki Paduk) uczęszczał do szkoły razem z profesorem, nic dziwnego więc, że wiele osób liczy na to iż nasz bohater wykorzysta tę znajomość by im pomóc. 
Co zrobić gdy on nie ma na to ochoty? Pogrążony w dziwnym stanie zawieszenia emocjonalnego, nie zdolny do pracy po śmierci żony, skupia się na sprawach codziennych, myśli jedynie o tym by spędzać czas z małym synkiem i o tym jak mu przekazać informację o śmierci żony. 
W systemie totalitarnym są jednak sposoby by osaczyć każdego.
Mamy więc pewną historię, mamy totalitaryzm i Partię Przeciętnego Człowieka z jej doktryną, nowomowę, ale jakoś to wszystko mało w nas budzi emocji. Pewnie nie bez powodu - sam autor podkreślał, że dla niego dużo bardziej istotna od samej fabuły, była zabawa słowem, znaczeniem, budowaniem symboli, dwuznaczna gra z czytelnikiem, który miałby doszukiwać się różnych ukrytych znaczeń i kontekstów. I to jest mój problem z tą książką. Przy szybkim czytaniu brak czasu na zatrzymywanie się co chwila, by coś analizować, sprawdzać w słowniku (dużo słów rosyjskojęzycznych pozostawionych przez autora), zastanawiać się co jest na serio, a co jedynie grą, żartem literackim. Nie potrafiłem tym razem tym się ani cieszyć ani specjalnie docenić. Fakt - dostrzegam pewne perełki - zdania i porównania zbudowane i brzmiące tak jak poezja, ale dużo częściej miałem ochotę przelecieć ponad nimi by dojść wreszcie do finału. 
I chyba nie chcę do tego wracać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz