Wydawnictwo Mięta, dotąd być może kojarzone z fantasy, literaturą bardziej dla kobiet (słowiańskie klimaty, dużo wątków kobiecych), widać że otwiera się coraz bardziej na inne rzeczy. W ubiegłym roku pojawiły się pięknie wydane dwa dość mocne thrillery trochę w stylu Kinga, a teraz znowu pojawia się kilka powieści kryminalno-sensacyjnych. "Koniec mapy" można by uznać generalnie nawet jako powieść katastroficzno-przygodową, choć przez większość fabuły skupiamy się raczej na napięciach między poszczególnymi bohaterami, a nie na tym, co jak czujemy czeka nas w finale.
Od początku znamy bowiem finał, czyli dość dramatyczne zdarzenia w radzieckiej stacji badawczej, gdzie pod wpływem znalezionego wirusa, z ludźmi dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Autor co i rusz podrzuca nam jakieś informacje z dziennika jednego z naukowców, ale większość fabuły skupia się na rejsie w okolice podbiegunowe niewielkiego jachtu wycieczkowego. Łatwo więc domyśleć się, że i oni zostaną wplątani jakoś w całą aferę związaną z zagrożeniem epidemiologicznym, długo jednak musimy czekać na to powiązanie dwóch wątków.
Czy to znaczy że jest w takim razie nudno?
Niekoniecznie.
Od początku bowiem rejs, który miał być kolejnym, podobnym jak wiele wcześniejszym zleceniem, jakoś obarczony jest pechem. Okrojona załoga, mniejsza ilość uczestników, potem kłopoty techniczne, napięcia rodzące się pomiędzy poszczególnymi osobami - czujemy że to wszystko zmierza do nieuchronnej katastrofy. Niektórzy już na początku mieli wątpliwości, ale mając wybór pomiędzy siedzeniem tydzień w kiepskim hotelu, czekając na kolejne loty, a wyprawą dostarczającą ekscytujących wrażeń, kusi przecież przygoda. I nawet zmęczenie, trudności prowiantowe, sanitarne i kolejne walące się na nich problemy, jakoś ich nie załamują.
Gdy jednak staną wobec misji, która podobno ma uratować świat, czy podołają temu zadaniu? Wszak nawet naukowcy, ze wszystkimi zabezpieczeniami okazali się bezradni.
Towarzyszymy im w kolejnych dniach wyprawy i przyznam, że chwilami
przypomina to jakby reality show w stylu Big Brothera. Zastanawiasz się
nad tym: czy naprawdę można być tak głupim, konfliktowym,
przeszkadzającym, czy ktoś robi to by zwrócić na siebie uwagę. Ale
przecież poza telefonami nie ma tu kamer? Emocjonalnie - jak dzieci. Sam
rys psychologiczny i ich historie - trochę przerysowane. A może to
rzeczywiście dziś tak jest, że już mało kto jest "normalny"?
Spodziewający się opisów surowej północy, detali z żeglugi po tych wodach, może będą zdziwienie że tego tak niewiele. S.J. Lorenc skupił się na nakreśleniu problemów swoich bohaterów, a potem na tym, by one pod wpływem presji coraz bardziej wpływały też na całą załogę wyprawy. W efekcie czyta się to dość szybko i mamy wrażenie, że cały czas coś się dzieje, sytuacja staje się bardziej napięta, nawet jeżeli to jakieś drobiazgi w codziennym ich funkcjonowaniu. Na psychikę ma to wszystko jednak mocny wpływ, a od tego zależy na ile można wzajemnie sobie ufać i czy w sytuacji kryzysowej będą w stanie się zmobilizować do działania.
Ciekawe. Choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że trochę schematyczne (nawet sam dobór bohaterów) i fajnie by było to jeszcze dopracować. Może więcej tego postapo i samego zagrożenia? Nie zawiódł za to finał - jak najbardziej wolę otwarte zakończenie w takiej sytuacji.
PS przy okazji doczytałem sobie trochę o wspominanym tu banku nasion w okolicach Svalbardu i za tą ciekawostkę jestem wdzięczny.
PS2 Uwaga kilka scen jest dość brutalnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz