Zainteresowanie bohatera historią pozwala na podanie trochę informacji o tym co działo się wcześniej, chyba jednak wszyscy przyznają, że pozostawia to wszystko spory niedosyt. Oto ludzkość lata w kosmosie szukając kolejnych planet do kolonizacji, poświęcając spore zasoby i mocno ryzykując, że jeżeli się nie uda... Cóż. Ale jakiś kontakt pomiędzy statkami? Jakieś plany? Konsultacje? No nie, autor wymyślił, że statek ma naukowców, więc jest niezależny - to trochę jakby sugerować nam że odbywa się to niczym podbijanie Dzikiego Zachodu. Tylko skąd kasa? Statek na kilkaset osób to trochę większy wydatek niż wóz i konie. Wyruszyli przecież nie z Ziemi, tylko z jeszcze innej planety, gdzie specjalnie jakoś nie żyło się idealnie. Podbój niczym prywatna działalność? Korporacyjna? To czemu mimo wszystko dowódcy zachowują się tak jakby mieli jakieś wytyczne i schematy postępowania?
Zabrakło trochę tła, detali, uzasadnienie tej historii. Został jednak pomysł, który warto docenić.
Mickey7 nieprzypadkowo nosi bowiem przy swoim imieniu numer. Uciekając przed problemami zgłosił się on bowiem na wyprawę na stanowisko, którego raczej nikt nie chce. Czasem obsadza się nim więźniów, ale on przecież podjął taką decyzję, nikt go nie naciskał. Może nie wiedział co się z tym wiąże? Został "wymienialnym", czyli człowiekiem od brudnej roboty - wszędzie tam gdzie jest ryzyko śmierci, wysyłany jest on. Wiecie - promieniowanie, wirusy, niebezpieczne miejsca... A jeżeli zginie? Niewielka strata. Codziennie bowiem robi się jego dokładny skan i w razie czego wybudza się do życia jego klona. Teoretycznie pamięta wszystko to co przeżyli poprzednicy, ale czy to znaczy że wciąż jest tą samą postacią? Czy może jednak kimś nowym?
Planeta na którą przybyli nie okazała się tak przyjazna jak im się początkowo wydawało, więc i okazji do "pracy" jest sporo. Dowódcy nie mają specjalnych skrupułów, byle mieć po prostu jednego Mickeya zawsze pod ręką. Ale jeżeli przypadkowo zdarzy się, że jednocześnie będzie ich dwóch? W sumie jednego trzeba by się pozbyć, tylko którego? Zabierają jedzenie, energię, obaj wiedzą więc że muszą się ukrywać. Tylko czy to takie proste na niewielkiej przestrzeni?
Chwilami jest zabawnie, choć to trochę czarny humor, szkoda jednak że akcja w środkowej części powieści mocno zwalnia - krążymy jedynie wokół racji żywieniowych, prób ukrycia istnienia tego drugiego oraz sercowych rozterek. Poszukiwania historyczne, dostarczające dość ciekawych informacji, niestety w niewielkim stopniu łączą się z tym co przeżywa sam bohater. Niby warto czekać na finał, mam jednak wrażenie że pomysł można by było rozwinąć ciekawiej.
Samo pytanie natury filozoficzno-etycznej dotyczące istnienia klonów zasługiwałoby na potraktowanie ciut poważniej, a nie jedynie półgębkiem sugerowanie że istnieje jakaś sekta przeciwników, którzy nie traktują ich jako równorzędnych ludzi.
W skali ocen szkolnych: 4. Przeczytać warto, ale rewelacji nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz