Dwa tygodnie temu z jednym z tygodników dołączona była "Inwazja" Miłoszewskiego (notkę znajdziecie już u mnie na blogu), a teraz nie tylko w księgarniach, ale i w kioskach pojawiła się powieść jednego z najmodniejszych ostatnio u nas pisarzy, czyli Remigiusza Mroza. Ciekawa i trochę kontrowersyjna okładka, spora reklama i sięgnięcie przez pisarza po zupełnie nowy gatunek, czyli horror, wzbudziły spore zainteresowanie tym tytułem. Rozumiem potrzebę autora, by odpocząć czasem od oczekiwań czytelników, spróbować czegoś innego, ale chyba sporo osób, które znają Mroza z trzymających w napięciu kryminałów z Chyłką lub sensacyjnych thrillerów z Forstem, będzie "Czarną Madonną" nieźle zaskoczonych.
Odwołania do Kinga, który podobno jest ulubionym pisarzem Mroza, są delikatnie mówiąc na wyrost, ale fakt, że mistrzowi też zdarzały się książki mocno odbiegające od horroru. Tu też mamy do czynienia nie tyle z klasycznym horrorem, a raczej z powieścią, która balansuje gdzieś na granicy literatury grozy, tematyki religijnej i psychologii i parapsychologii. Mróz stara się budować klimat, fundować nam jakąś tajemnicę i początek, w którym mamy do czynienia z zaginięciem dwóch samolotów pasażerskich, może narobić smaku na całość.
Dalej jednak zaczyna się robić dziwnie i to co podobało nam się na początku, mam wrażenie, że ginie w różnych dywagacjach, kombinowaniu i próbach wyjaśnienia, które nie prowadzą w żadną sensowną stronę. Zło jest najbardziej przerażające gdy czujemy, że jest tuż obok, wyczuwamy je, ale nie do końca widzimy jego oblicze. Znamy to z filmów, ale i z książek - gdy próbuje się coś pokazać, często zamiast strachu, pojawia się już po chwili znudzenie - i tylko tyle? Dopóki demoniczne siły są dla głównego bohatera i zarazem byłego księdza, zaskoczeniem, czymś kompletnie niezrozumiałym, dla nas też mogą być przerażające. Gdy jednak ten "rozpracowuje" ich zamiary, szybko nasz niepokój znika, a napięcie opada. I to mimo tego, że sceny jakie Mróz kreśli, miały pokazywać nam iż siły ciemności są potężniejsze niż nasze wyobrażenia. Bardziej skupiamy się na rozważaniach: czy jestem opętany i ten ból, którego doświadczam to walka szatana, żeby nie dać się wygnać, czy też to właśnie zły ze mną pogrywa, sieje wątpliwości, daje odczuć bezradności, by dopiero mną zawładnąć. Sceny zmagań cielesno-duchowych, ezgorcyzmów, które chyba miały nami wstrząsnąć, nie robią potem już większego wrażenia.
Warto docenić pomysł, bo w literaturze popularnej w Polsce to dość rzadkie, by sięgać tak zupełnie serio po tematykę religijną. Zapewniam Was, to nie jest żart i bohater nie obudzi się zlany potem, że jakieś bzdury mu się przyśniły. Mróz wczytał się w Apokalipsę św. Jana i jak najpoważniej opowiada o znakach nadchodzącego kresu czasu. Jak został by przyjęty Chrystus, gdyby zstąpił ponownie na ziemię i do
jakich grup społecznych najszybciej by dotarł ze swoim przekazem? Czy ludzie rozpoznali by dziś Antychrysta i potrafili odrzucić błędne nauki, wracając do źródeł wiary? Pewnie wszyscy jesteśmy świadomi, że byłoby to trudne, bo dziś łatwo przychodzi poszukiwanie czegoś zupełnie nowego, odrzucamy to co stare jako niewygodne, mało do nas pasujące. Gdzie tu miejsce na prawdziwą wiarę?
Zresztą nawet sam autor wpada trochę w tę pułapkę, poprzez swojego bohatera wprowadzając nas w świat chrześcijańskich symboli i prawd wiary, jakby to były sztuczki magiczne, talizmany, które mają działać dzięki jakimś niezależnym siłom niebieskim. Te uproszczenia może przydały się do fabuły, ale szkoda, że przez takie rzeczy, strasznie się ją spłyca. Spotkałem się z opiniami, że autor napracował się nad źródłami, że tak dobrze przygotował - a nie do końca prawda, bo oprócz różnych ciekawostek, nie brakuje też i głupich błędów (choćby humerał, który nie jest żadną magiczną tarczą i wcale nie ma obowiązku jego używania jak się tu stwierdza). Z jednej strony bohater tłumaczy wszystko "maluczkim", którzy może nie mają takiej wiedzy jak on, ale przecież sam sprawia wrażenie totalnie zagubionego, również w sprawach duchowych. On się nie modli, tylko klepie formułki niczym zaklęcia. "Czarna Madonna" choć sięga więc po "poważny kaliber" tematyczny, nie do końca radzi sobie z tą sferą wiary, upraszczając ją do rytuałów i jakiejś wiedzy tajemnej. Bóg obojętny, człowiek malutki, a szatan robi co chce, choć zdarza się czasem "cud", że się wycofa. I o takim "cudzie" próbował napisać Remigiusz Mróz, mocno jednak plącząc w wyjaśnieniach jak do niego doszło.
Przeczytałem z ciekawością, jednak mam wrażenie, że (podobnie jak i Kingowi czasem się zdarzało wypuścić coś słabszego), próby wplatania w realny świat, metafizycznej nadbudowy wymagają lepszego przygotowania i przepracowania. Nie na darmo pisarze S-F pracują czasem latami nad tym by szlifować wizję swego świata i nie zawieść czytelników.
Może jednak lepiej trzymać się kryminałów, gdzie pośpiech w pisaniu też czasem szkodzi, ale chyba nie aż tak bardzo. W każdym razie, w przypadku tego autora, poprzednio przeczytane tomy, stawiam ponad "Czarną Madonnę". Na plus pomysł, duszny klimat, parę dobrych scen, ale mam wrażenie, że koncepcja całości gdzieś się rozlazła w szwach.
Podziękowania za egzemplarz dla Wydawnictwa Czwarta Strona. Czy zauważyliście, że w krótkim okresie czasu zbudowali sobie mocną pozycję na rynku, dostarczając wielu świetnych tytułów? Kocham ich choćby za kryminały!
Lubię książki tego autora, ale z tej jednak zrezygnuję...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Z książką w ręku