Na początek jeszcze jeden mały post rozbudowany: Trzecia Magdy Stachuli.
A dziś biograficznie. Stanisław Grzesiuk. Dla mnie postać wyjątkowa. I nawet nie ze względu na piosenki, czy odwoływanie się do tradycji Warszawy przedwojennej (bo dla mojego pokolenia już pewnie nie jest to aż tak istotne, choć szanuję to ogromnie), ale ze względu na książki. Zaraził mnie nimi chyba jeszcze w podstawówce kolega i do dziś pamiętam ich niesamowity urok, szczerość, naturalność i humor jakie z nich biły. A przecież Grzesiuk nie czuł się pisarzem. Został nim trochę z przypadku.
Ponieważ każda z jego trzech powieści jest w dużej mierze oparta na wspomnieniach, na jego własnym życiorysie, sięgając po jego biografię nie spodziewałem się wiele, raczej może jedynie uzupełnienia informacji już znanych. Kusiły zdjęcia (bo jest ich dużo), ale treść... Tymczasem gdy zacząłem, trudno się było oderwać.
Bartosz Janiszewski lubi swojego bohatera i to się czuje. A jednocześnie nie próbuje nic ukrywać, stawiać mu pomnika. To (podobnie jak sam Grzesiuk pisał) książka szczera, nic nie udająca. Pokazuje faceta, który w życiu miał pod górkę, pochodził z dzielnicy, gdzie trzeba było być twardym i takim starał się zawsze być: honorowym, nie proszącym o nic, przyjmującym życie z pogodą ducha, nawet jeżeli dawało mu kopniaki. Poddać się, załamać? To nie on. Trzeba wszystko robić tak, by przeżyć, by stać mocno na nogach, by zabezpieczyć byt swoim bliskim. Gdy można było, migał się od pracy ze wszystkich sił (bardzo ciekawa sprawa z okresu po publikacji "5 lat kacetu" sporu sądowego z byłym kapo z obozu), ale gdy czuł, że jest potrzebny, że ktoś na niego liczy, potrafił dać z siebie wszystko. Nawet w ostatnich miesiącach życia, mimo choroby, nie potrafił dać sobie na luz. Przy gruźlicy zaleceniem jest leżeć, wypoczywać, ale byłby ostatnim, który by na to się zgodził.
Czemu tak szybko zjednywał sobie ludzi - czy to jedynie poczucie humoru, pogodne podejście do wszystkiego czy coś jeszcze? Jego sława zrodziła się przecież zupełnie przypadkiem, sam o nią się nie starał. Grał, śpiewał, opowiadał i to tak fascynowało innych, że zapraszali go do radia, czy też zachęcali do pisania (choć pisał równie barwnie jak opowiadał, wiele pracy trzeba było włożyć, by go rozczytać i poprawić błędy).
To nie tyle biografia barda i legendy, co próba pokazania go jako zwyczajnego człowieka i to jak te wszystkie zachwyty przyjmował. Dlatego to co najciekawsze w książce Janiszewskiego to fragmenty dotyczące lat powojennych i jego prób odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Choć po ojcu przejął lewicowe poglądy, nie zawsze patrzył na wszystko przez różowe okulary.
Warto sięgnąć po tę biografię - nie tylko dla soczystych anegdot, historii pełnych przedwojennej ferajny z Czerniakowa i powojennych przyjaźni, w których trudno nie zauważyć morza wypitego alkoholu. Znajdziecie tu również fragmenty niepublikowanych wcześniej tekstów, całą masę wspomnień i dowodów na to, że kochany był nie tylko za to co śpiewał, to co pisał, czy ile z nimi wypił, ale dlatego że zawsze był sobą, nikogo nie udawał. I mimo niełatwego charakteru miał w sobie wiele wrażliwości na drugiego człowieka, na jego potrzeby. Proste zasady, które królowały "na dzielnicy", towarzyszyły mu do końca.
Tak żył. Boso, ale w ostrogach.
Dobrą ilustrację do książki dała córa (też prowadzi blog, tyle, że nieregularnie, może zostawcie ślad, żeby chciała szlifować swoje teksty?), które oprócz tego, że ma dobre oko do zdjęć i prowadzi fajny profil na instagramie (theonlymagicalworld), to robi fotki i na mój.
Brawa za tę biografię. Pisaną nie tylko z pasją, ale i nie nadętą, pełną życia.
Piszę jeszcze ze szpitala, ale mam nadzieję jutro już wolność. I jak czytałem co on wyprawiał w trakcie swoich pobytów leczniczych...
:))))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz