środa, 13 sierpnia 2014

Hitchcock, czyli ten co potrafił wzbudzać niepokój


Kolejna notka filmowa. Nawet trzy. Ale jutro i pojutrze będzie jakaś odmiana. Najgorzej z muzyką - widzę, że aż do powrotu z urlopu będzie mi ciężko coś w skupieniu odsłuchiwać i potem o tym pisać. Ale potem może nadrobię. 
O czym napisałem? Pierwsze wrażenia o mini serialu Upadek (The Fall)
oraz o filmie Stone'a o Bushu juniorze, czyli W.
Czytajcie, komentujcie. Ten drugi z wymienionych ma jedną cechę wspólną z obrazem, o którym chcę napisać dzisiaj. Obaj aktorzy wcielając się w swoich bohaterów, wykonali kawał pracy! I choćby dlatego warto zerknąć na jeden i na drugi z filmów. 


Widzę też, że przy tylu opisanych tytułach, coraz częściej przy opisywaniu jednego, natychmiast uruchamiają się jakieś skojarzenia do innych (co bardzo cieszy, bo mogę sobie coś przypomnieć). Tym razem chodzi o Dziewczynę Hitchcocka. Oba są do siebie trochę podobne, bo to nie żadna biografia, ale jakiś niewielki fragment życia reżysera, na podstawie którego dokonujemy jakichś ocen jego osobowości.  Tam był to czas powstawiania "Ptaków", a tym razem jesteśmy świadkami kręcenia "Psychozy". Dwa legendarne filmy i to dla fanów jest spora wartość dodana - choćby w minimalny sposób zerknąć na kulisy obu produkcji.

Anthony Hopkins w roli tytułowej.Nawet nie wiem czy ta "walka" o film, który wydawał się wszystkim zbyt ryzykowny, zbyt odważny (Hitchcock zainwestował w niego swoje własne pieniądze) nie jest tu na pierwszym planie, nie jest najciekawsza. Bo co mamy oprócz tego? Kontrowersyjnego, trochę zrzędliwego, egoistycznego, wymagającego perfekcji starszego już pana o nadętym ego, który skupiony jest tylko na swojej pracy (i sobie). Zagrany przez Anthony’ego Hopkinsa drażni i bawi jednocześnie. Można spotkać się z opiniami, że aktor się nie popisał, nie wysilił, ale przecież wybornie wychwycił różne cechy Hitchcocka. To że ktoś okazywał w niewielkim stopniu swoje uczucia, nie sprawia że jest łatwiejszy do naśladowania.      
Ach no i jest jeszcze wątek relacji reżysera z żoną. Świetnie zagrane przez Hopkinsa i Helen Mirren różne spięcia i ciche dni, wzajemne pogryzanie i wspieranie się wtedy gdy była taka potrzeba. To trochę wygładza obraz jaki być może powstał nam po "Dziewczynie..." gdzie wyszedł na potwora, obleśnego satyra i sadystę. 
Sam film może nie powala, ale obejrzałem go nie bez zainteresowania. Może dlatego, że lubię jego filmy, zawsze więc cieszy okazja by troszkę bliżej poznać ich twórcę.  


1 komentarz: