sobota, 2 sierpnia 2014

Śniadanie u Tiffaniego, czyli dwoje do poprawki

Dziś i jutro notki filmowe, a potem biorę się wreszcie za zaległości książkowe, bo wreszcie i tam utworzy się kolejka - ciężko pisać o wrażeniach jak minie kilka tygodni. Korzystam więc z różnych dziur na blogu, by włożyć tam notki o rzeczach, które widziałem lub czytałem już dawno. Dziś np. pojawiły się dwa filmy - jeden bardzo stary klasyk, a drugi w miarę świeży, nagradzany, ale mało znany - zerknijcie sami:

Ostatni zachód słońca
Rzeka ocalenia
 

A dziś klasyka pełna gębą. Każdy kinomaniak powinien go znać, a jest wielu takich, co widzieli go więcej niż raz. Bo też nie jest to jakaś głupawa komedia romantyczna, jakich obecnie kręci się mnóstwo. "Śniadanie..." ma w sobie jakiś dziwny urok, magię, której dzisiejszym obrazom po prostu brakuje. Mimo zmiany zakończenia opowiadania Capote'go na bardziej szczęśliwe, wybaczam i kupuję film prawie bez zarzutów. Zresztą Audrey Hepburn wiele można wybaczyć, prawda? Nawet słodkawą melodyjkę, która wpada w ucho i potem na długie dni ciągnie się za nami :)
 
Zważywszy na to, że produkcja ta powstała w roku 1961 zaskoczyła mnie w niej spora odwaga obyczajowa. Nie chodzi mi nawet o śmiałe sceny, ale humor (sporo scen komediowych np. impreza) i same życiorysy głównych bohaterów. Oboje przecież zarabiają na utrzymanie, na realizację swych marzeń swoją młodością, urodą i nie ukrywajmy tego, również ciałem. Dla Trumana Capote ciekawe było zarysowanie pewnych portretów psychologicznych: młodych, poszukujących, trochę zagubionych, ale z determinacją, przebojowością korzystających z tego co im proponuje świat. W filmie zostało tego może nie aż tak wiele, ale przecież życiorysów nie zmieniono.
Holly od zawsze uciekała przed biedą, ale nawet gdy wydawało się, że już ma swój kawałek szczęścia, swojej stabilizacji, ona niczym ptak leciała dalej w poszukiwaniu swej wolności. I dodajmy bogactwa. Czy one rzeczywiście ją by uszczęśliwiło? Pewnie nie - nie wytrzymała by długo w klatce, zbudziła by się i znów by zdobyła się na jakieś szaleństwo. Zamiast więc uczepić się jednego mężczyzny, ona woli bawić się i robić nadzieję wielu, mamić ich i wydawać ich pieniądze. Ekscentryczna, wyrachowana, pełna tupetu, zwariowana dziewczyna w głębi serca jest przecież zagubiona, samotna i jedynie próbuje zagłuszyć swoje różne lęki poprzez zabawy i imprezy. Audrey Hepburn w tej roli jest komiczna i tragiczna zarazem.
Paul wydaje się poważniejszy, trochę odarty już ze złudzeń, ale wciąż ma w sobie wiele wrażliwości i ciepła, które szczerze potrafi ofiarować komuś innemu, niekoniecznie domagając się za to pieniędzy. Gdy zamieszka w tej samej kamienicy co Holly, dość szybko wpadnie mu ona w oko. Ich tajemnice, sekrety zamiast oddalić, zbliżą ich do siebie.
Zabawne, ale przede wszystkim pełne uroku. No i Nowy Jork w tle :) Nieodmiennie będzie mi się kojarzył właśnie z muzyką z tego filmu.       

4 komentarze:

  1. Trochę się zawiodłam na filmie, jeżeli chodzi o zmianę fabuły.
    Film mi się podoba bardzo chyba dzięki Audrey'ce. Książka to jednak inna bajka, tym bardziej, że nawet czas akcji został zmieniony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja muszę do książki wrócić, porównać sobie to na świeżo

      Usuń
  2. "Śniadanie i T." musze w końcu obejrzeć a i ten drugi film chętnie zobacze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo podoba mi się film, nawet bardziej niż książka :)

    OdpowiedzUsuń