Po "spacerze", czyli blisko 20 km w ramach drugiego etapu Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej na razie nic się nie chce. Kilka szkiców notek co prawda jest, ale w głowie jest jedna do napisania na szybko, choć może będzie krótka. A powiem tak:
Zbigniew Zamachowski może nie jest wybitnym wokalistą, ale gospodarzem wieczoru jest bardzo dobrym i dlatego wszelkie obawy (lubię, nie lubię, warto, nie warto), w dniu dzisiejszym pragnę rozwiać. Warto. Bardzo przyjemny wieczór, choć śpiewanie w maskach na twarzy na pewno nie sprzyja atmosferze.
A jako podsumowanie wieczoru powinny paść tu słowa cytowane ze sceny mistrza Młynarskiego: co to jest piosenka aktorska? To wtedy gdy aktor gra, że umie śpiewać. I tak to jest. Pan Zbigniew jest lepszym aktorem niż wokalistą i zdając sobie z tego sprawę, stara się, by wieczór był zbudowany nie tylko z piosenek, ale i jego gawędy. Sporo sympatycznych anegdot, ciepłych historii z jego życia, wprowadzenie do każdego z utworów, tworzą fajny klimat, nawet więc gdy nie każdy kawałek trafia interpretacyjnie w nasz gust, naprawdę nie ma wielkiej tragedii. Liczy się nie tylko wirtuozeria (ech ta gitara i lata prób), ale pomysł, dowcip i wykonanie, które pozwala na ukrycie niedociągnięć. I tu pojawia się niezawodny akompaniator, który gdy milknie gitara, na pewno nie zawiedzie. Razem z Romanem Hudaszkiem (pianista, kompozytor, aranżer) wyjść na scenę pewnie nie strach, szczególnie gdy panowie znają się od lat, pewnie. Świetny duet, który uzupełnia się i tworzy fantastyczną, luźną atmosferę.
A muzyka? Ach, jest Wasowski i Przybora, Młynarski, Bukartyk, Osiecka, mój ukochany Nohavica i dużo, dużo więcej. Jest i poważniej, i z jajem. A kawałki z "Zamachu na MoCarta" sprawiły, że miałbym ochotę na więcej! Tylko szkoda, że tak krótko całość :( chciałoby się, żeby ten przyjemny wieczór trwał i trwał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz