czwartek, 7 listopada 2019

Manon, czyli opera dla tych, którzy preferują życie intensywne acz krótkie...


Francja, Paryż, miłość, beztroska, pokusy, hazard, wspaniałe toalety pań, bogate kieszenie panów, zakazane gry… a w tym wszystkim młodziutka i piękna Manon, która marzy zarówno o miłości, ale również o życiu pełną piersią, tak na maxa (jakby powiedzieli dziś młodzi). Niestety rodzina nie podziela tej wizji i zamierza zamknąć ją w klasztorze, w odosobnieniu. I jak to w operze bywa wielka miłość przychodzi niespodziewanie, potem przerywa ją splot nieszczęśliwych wypadków, potem znów odradza się na nowo, by na koniec Manon zmarła w ramionach ukochanego Kawalera Des Grieux.


Opera została troszkę uwspółcześniona co zapewne wyszło jej na dobre, bo chociażby kostiumy, za które odpowiadał reżyser opery Laurent Pelly dodawały jej uroku. To nie ciężkie krynoliny z XVIII w., ale kuszące suknie z końca XIXw. Były tak piękne, że odtwórczyni Manon Lescaut - Lisette Oropesa w zależności od sceny, raz wyglądała jak dziewczątko, a raz jak kurtyzana i w każdym była piękna, zwiewna i pociągająca. Zdaję sobie sprawę, że wiek i uroda w operze to rzeczy umowne, bo tak naprawdę liczą się głosy, jednak w tej inscenizacji Manon nic nie trzeba było przyjmować umownie. Manon pięknie śpiewała i wyglądała zjawiskowo. Wizualne Lisette Oropesa w roli Manon dla mnie… nie do zastąpienia. Gracja w ruchach, mimika twarzy, radość życia – piękna! I jako młodziutka dziewczyna i jako lekkomyślna młoda kobieta.

Należy się cieszyć, że kolejny śpiewak polskiego pochodzenia znalazł się na scenie Met.Opery. Artur Ruciński, za rolę kuzyna Manon zebrał gromkie brawa. Kiedy śpiewał razem z Michaelem Fabiano (ukochany Manon – Kawaler des Grieux) i Manon wspólną arię na schodach do mieszkania w Paryżu to aż ciarki przechodziły po plecach. Zresztą ta opera zachwyciła mnie właśnie wspólnymi ariami, zarówno na początku opery (trzy przyjaciółki starego uwodziciela), jak również w kasynie. I nie tylko.

Jednak transmisje przedstawień z Metropolitan Opera mają jeszcze jeden walor, którego nie zapewni żadne przedstawienie na żywo – siedząc w jednym miejscu możemy zajrzeć dosłownie wszędzie. Chylę czoła przed operatorami kamer. Jaką trzeba mieć wiedzę, by wiedzieć kiedy i gdzie skierować jej „oko” by zobaczyć moment podniesienia np. przez flecistę instrumentu do ust lub wychwycić moment kiedy bohaterka uśmiecha się zalotnie jednocześnie śpiewając trudną muzyczną frazę. Pozwalają nam także zajrzeć za kurtynę, zobaczyć cały sztab ludzi, którzy w przerwach zmieniają dekoracje, obejrzeć przygotowania do kolejnych oper, zobaczyć śpiewaków w chwilach odpoczynku. Tego nie da nam żaden spektakl na żywo.

Dlatego szczerze zachęcam do skorzystania z oferty nazywowkinach.pl i obejrzenia kolejnych oper transmitowanych z Met. Opera, bo warto.

Polecam.

MaGa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz