niedziela, 4 lutego 2018

Ostatni syn, czyli najważniejsze to co w sercu

Warszawski Teatr Żydowski mimo braku siedziby, działa i przygotowuje kolejne premiery. Z powodów lokalowych nie mają one pewnie tak wielkiego rozmachu, jak mogłyby mieć, ale to nie znaczy, że nie warto nimi się interesować.
Wśród nich na pewno godny wyróżnienia jest "Ostatni syn" i to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że niewiele jest propozycji repertuarowych na naszych scenach, które traktowałyby młodego widza tak serio, bez wygłupów, tego zażenowania gdy widzisz, że dorośli zmuszają się do mówienia wierszyków, śpiewania dziecinnych piosenek.
Oczywiście dorzucam kolejny, dość emocjonalny powód - teatrowi "na wygnaniu" należy się szczególne wsparcie, bo warunki w jakich pracując na pewno nie są tak komfortowe jak dawniej. Ale jest jeszcze coś bardzo istotnego. Temat przedstawienia. Dość poważny, odważny, mądrze pokazany i mam wrażenie dziś dość potrzebny. Choć wydaje się, że coraz więcej rodziców wychowuje swoje dzieci próbując wpajać im dystans do wszelkich religii, one przecież na każdym kroku mogą spotykać się z symbolami, zwyczajami, których nie rozumieją. Pytania dotyczące sfery metafizycznej, ale również spraw bardzo przyziemnych, kulturowych, wbrew pozorom wcale nie są mniej istotne niż te dotyczące matematyki, czy przyrody. "Ostatni syn" grany na małej scenie (na Senatorskiej) daje okazję do rozmowy z dziećmi na te tematy i jest również niezłą lekcją tolerancji.


Ostatni Syn wychowywany był przez kobiety i nigdy nie opuszczał swojego bezpiecznego schronienia, matka opowiadała mu o pięknie tego świata, ale nigdy nie pozwalała mu go zobaczyć. Lękając się, wolała go utrzymywać w złudzeniach. 
Chłopak jednak postanawia wyjść i zobaczyć świat na własne oczy. Nie do końca potrafi zrozumieć to, że opowieści matki nie przygotowały go na to co zobaczył. Ludzie są podzieleni, budują mury, wywołują wojny, nie akceptują inności, myślą jedynie o tym by ze sobą walczyć, ścigać się, egoistycznie niszczą piękno natury myśląc jedynie o własnej wygodzie. Mają swoje ideały, wartości w które wierzą, zwyczaje i wszyscy powtarzają, że otrzymali je od Boga. Różnią się, ale każdy uważa, że to właśnie on posiada monopol na wyjątkową relację ze Stwórcą. Widzą go jako Mądrość, Miłość, Sprawiedliwość, czy Nirwanę, z uporem powtarzając, że tylko ich wizja jest jedynie słuszna, a wszyscy inni się mylą.
Skoro każdy ze spotkanych ludzi (chrześcijanin, żyd, muzułmanin, buddysta) twierdzi, że rozmawia z Bogiem, czemu jest w nich tyle pychy, nietolerancji, egoizmu? Czemu razem nie starają się o budowanie pokoju na świecie, zburzenie murów, eliminowanie głodu i cierpienia?
Ostatni Syn wędruje przez świat, chcąc spotkać Boga, porozmawiać z nim o swojej wiosce, by odmienić los jej mieszkańców, ale w napotkanych ludziach nie znajduje mądrych nauczycieli, czy przewodników, choć za takich bardzo chcą uchodzić. On musi odnaleźć swoją drogę do spotkania z Bogiem sam. Śmierć, która pojawiła się gdy tylko podniósł z ziemi znaleziony miecz i towarzyszy mu w wyprawie, twierdzi, że tylko ona go może do Niego zaprowadzić, jest niczym szyderczy prześmiewca, twierdzący, iż na ziemi, w tym hałasie Boga już nie sposób usłyszeć i z Nim rozmawiać. Ta podróż jest poszukiwaniem odpowiedzi na pytania i czymś dużo bardziej istotnym: poszukiwaniem nadziei. Czyż to nie ona jest u źródeł wszelkich religii?

"Ostatni syn" nazwany jest projektem edukacyjnym i rzeczywiście w prosty sposób pokazuje nam (dość pobieżnie i prześmiewczo, ale jednak "każdemu dostaje się po równo") wyznawców największych religii. Natomiast lekcją dużo bardziej cenną jest fakt iż nie negując on żadnej z dróg, pokazuje tą najważniejszą - Boga możesz spotkać w sercu i zawsze tam przede wszystkim zadawaj pytania, by nie pobłądzić jeżeli ludzie wypaczają to co wydawało Ci się sednem Twojej wiary. Wezwanie, by szanować innych, mimo że się różnią, bo każdy ma prawo do miłości i do pokoju, dla dorosłych może brzmi naiwnie, ale patrząc na to co dzieje się w mediach, naprawdę ważne jest żeby przypominać te podstawowe prawdy.
"Ostatni syn" to ciekawa baśń o tym jak wiele zła wnosi w nasze życie przemoc, jak przez nią gaśnie w nas nadzieja. Przedstawienie jest dość krótkie, więc nawet młodsze dzieciaki nie będą znużone (mogą rozłożyć się na poduchach tuż przed aktorami), urozmaicone piosenkami, ciekawe wizualnie, więc może spodobać się zarówno rodzicom jak i ich pociechom. Uznaję je za projekt naprawdę udany i godny polecenia. Pod rekomendacją podpisuje się również moja 14 letnia córka. I tylko żal, że to wszystko musi być wepchnięte w tak skromną przestrzeń (i tak wyjątkowo pomysłowo wykorzystaną), w ubogie warunki (do tego stopnia, że aktorzy potykali się o poklejoną taśmą wykładzinę). Oby Teatr Żydowski miał szansę pracować w normalnych warunkach jak najszybciej. 
PS Pomysł by zaprosić do współpracy Mateusza Trzmiela (Teatr PAPAHEMA) był strzałem w dziesiątkę!

Reżyseria spektaklu: Przemysław Jaszczak
Scenariusz: Magda Fertacz
Scenografia: Marika Wojciechowska
Muzyka: Piotr Klimek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz