Rozumiemy przecież nie tylko Christine, trochę zbuntowaną nastolatkę, która wciąż szuka na siebie pomysłu, trochę bujającą w obłokach, ale również jej mamę - sfrustrowaną pracą w nadgodzinach, problemami finansowymi, oczekującą odpowiedzialności i racjonalnego myślenia. Ten konflikt jest bardzo naturalny i mimo całej surowości Marion wobec córki, czujemy, że jest tam również miłość i pragnienie zapewnienia jej lepszego życia. Obie po prostu mają trudne charaktery, więc iskrzy na każdym kroku, łatwo przejść od drobiazgu do pretensji dużego kalibru.
Ostatni rok w szkole, plany na przyszłość, pierwsze zakochanie, poszukiwanie przyjaźni, kompleksy, gdy inni mają więcej niż ja - któż z nas nie pamięta tej burzy myśli, pragnień i emocji, jakie kotłują się w nas w młodości, tych wszystkich przeżyć, które wydawały się najważniejsze w życiu, choć dorośli je bagatelizowali. W okresie dojrzewania nie jest łatwo zachować wyśmienite relacje z rodzicami i tak naprawdę wina zwykle wcale nie jest tylko po jednej stronie - trzeba po prostu przez różne rzeczy przejść, dorosnąć, zmądrzeć, uważając żeby po drodze nie zranić nikogo na tyle, by nie można było już tego wybaczyć.
Greta Gerwig (to debiut!) stworzyła film prosty, skromny, ale i poruszający tym, że tak szczerze, naturalnie opowiada o sprawach, które zwykle wcale nie są jakoś na pierwszym planie, stanowią co najwyżej tło dla "ciekawszych" dramatów, problemów, wyzwań. W "Lady Bird" nie dzieje się zbyt wiele, ale mimo to chłoniemy tę historię, bo czujemy ile w niej prawdy. Śmiejemy się, bo nie brakuje tu scen bardziej zabawnych, ale przede wszystkim wracamy z nostalgią do własnych wspomnień, myślimy o różnych wyborach, błędach i marzeniach. Chyba właśnie dlatego tak mocno ten film porusza.
Mądry, kameralny, świetnie zagrany. Jeżeli jeszcze nie widzieliście - nadróbcie jeszcze przed rozdaniem Oscarów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz