czwartek, 8 lutego 2018

Sedinum. Wiadomość z podziemi - Leszek Herman, czyli poszukiwacze zaginionej...

Pisząc o drugiej książce tego autora, czyli "Latarni umarłych", nawiązywałem do tego, że określa się go mianem polskiego Dana Browna. Trochę to dyskusyjne, czy można traktować to jako komplement, chyba że w kategoriach: napisał Pan wciągającą książkę. Z tym się zgodzę. Zresztą może w "Sedinum" nawet wyraźniejsze są te podobieństwa. Sięgamy dużo głębiej w historię, sporo jest nawiązań do wątków bardzo popularnych w literaturze, czy nawet popkulturze, czyli Templariuszy, ich ukrytych skarbów, masonów i ich tajemnic, brakowało tylko świętego Graala do kolekcji. O ile jednak Brown trochę bajdurzy, to Leszek Herman bawiąc się w budowanie różnych teorii i hipotez stara się je odpierać źródłami albo podkreśla, że to jedynie jedna z wersji. Tu jest dużo więcej faktów, niż rzeczy wyssanych z palca.
Oczywiście wszystkie legendy, wątki historyczne pojawiają się jakby mimochodem, mają prowadzić nas od jednego śladu do kolejnych, celem rozwiązania zagadki - wszystko musi być podporządkowane w pierwszej kolejności akcji, budowaniu napięcia.

 
Mimo, że tomiszcze liczy 800 stron, dosłownie się to połyka. Wydarzenia naprawdę dzieją się w sporym tempie, a jedyne zwolnienie akcji powiedzmy, że następuje wtedy gdy zatrzymujemy się w poszukiwaniu kolejnej wskazówki. Schowki, ukryte znaki, zagadki, mapy - tego jest naprawdę dużo i wymaga to trochę skupienia, by nadążyć za tokiem rozumowania bohaterów. Nie da się uniknąć naciągania pewnych rzeczy, prawdopodobieństwa, ale wybaczam to, w sumie to w takich powieściach normalka. Najbardziej pokochałem "Sedinum" za to, że autor nie poszedł na łatwiznę, nie umieścił wszystkiego gdzieś we Włoszech, czy Francji. Pisze o swoim mieście, o tym co tak dobrze zna, o współczesności i o historii, nie unikając również bardziej bolesnych spraw. Szczecin przecież nie ma jakichś silnych powiązań z Polską, książętom pomorskim czasem bliżej było na zachód i północ, niż w w drugą stronę. To nie znaczy jednak, że można przekreślać przeszłość i wyrzucać na śmietnik jej pamiątki, a tak właśnie działo się przez długie lata po wojnie. Aż ciarki przechodzą gdy czyta się o tym jak traktowano sarkofagi władców, jak niszczono wiele zabytków (choćby wywożąc materiał do odbudowywanej stolicy). Herman ma rację, że mamy dziwny stosunek do własnej historii - jakiż krzyk podniósłby się gdybyśmy się dowiedzieli, że w podobny sposób zostały zniszczone ślady po polskiej kulturze na Litwie, Ukrainie...

Dość jednak o tym, a parę zdań o samej książce. Dobrze rozplanowane i przeplatające się wątki - niemieckich typków, którzy szukają czegoś co zostało ukryte, czwórki bohaterów w Polsce, którzy przypadkowo zostają wplątani w tą aferę i sami również prowadzą własne poszukiwania oraz policji, która nie za bardzo wie czy bardziej zajmować się pierwszymi czy drugimi. Ale obok nich chyba nawet ważniejszym bohaterem jest miasto. Z jaką szczegółowością, podkreślaniem jego uroków i tajemnic to jest napisane. Wcale się nie dziwię tym, którzy czytając "Sedinum" z wypiekami na twarzy, zapragnęli pojechać i zobaczyć to wszystko na własne oczy. Wspominać dawny urok, potęgę i cieszyć się śladami, które jeszcze po tym pozostały.  
Zdecydowanie: kapitalny debiut. Trzymający w napięciu, dobrze napisany. To ma być rozrywka, a nie pogłębiony psychologicznie dramat, nie czepiam się więc drobiazgów, jak choćby zbyt dużej  jak dla mnie dawki informacji architektonicznych, dość prostych dialogów. Dałem się porwać i wmówić sobie, że rzeczywiście jakieś skarby w podziemiach Szczecina naprawdę są ukryte, i to być może nawet od setek lat, przekazywane sobie przez wtajemniczonych.
Czy tylko mi przypomniał się stary, dobry Pan Samochodzik?

"To my zrobiliśmy z tego miasta blokowisko, my rozebraliśmy teatr, stare miasto, to my odsunęliśmy Szczecin od rzeki. To my żyjemy tu, nie wiedząc nic o jego byłych mieszkańcach, nie znając jego historii i uważając sami siebie za prowincję, za jakieś byle jakie miejsce, w którym nic się nie może zdarzyć. A przecież to nie jest byle jakie miejsce. Tutaj urodziła się caryca Katarzyna Wielka, tutaj urodziła się caryca Maria Piotrowna, tutaj powstawały największe transatlantyki. To w tym mieście odbywały się pierwsze loty braci Wright, to tutaj lądował Hindenburg. Mamy najstarsze na świecie kino. To miasto jeszcze przed wojną uchodziło za jedno z najpiękniejszych w północnej Europie. Dlaczego nie miałoby wydarzyć się tutaj nic ekscytującego? To nie Szczecin jest byle jaki, tylko my, jego aktualni mieszkańcy!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz