wtorek, 23 maja 2017

Polskie kino próbuje być zabawne, czyli Panie Dulskie oraz Kebab i horoskop

Uzbierało mi się sporo rzeczy obejrzanych jakiś czas temu, znowu więc muszę sięgnąć po sposób z łączeniem różnych obrazów w pakiety. Może z tego jakiś cykl się zrobi. Na przykład o polskim kinie.
Dziś pierwsze dwie produkcje.
Panie Dulskie zachwycają obsadą i to jest mocna strona tego obrazu. Gorzej już ze scenariuszem. Filip Bajon zdaje się postanowił zabawić się we współczesną interpretację dramatu Gabrieli Zapolskiej, ale rozszerzył historię na kilka pokoleń, pokazując, że prędzej czy później wszystkie skrywane brudy i tak muszą wyjść na światło dzienne,
Co nas drażni w rodzicach, co bawi, zawstydza i czy czasem nie postępujemy w pewnym wieku wobec swoich dzieci prawie identycznie. Może wydaje się nam, że tak właśnie będzie stosownie, bezpiecznie, bez naruszania fundamentów rodziny. Bo ta jest świętością i nawet błędy należy wybaczać (przynajmniej na zewnątrz), a wszystkich w ryzach trzymać choćby krzykiem, zastraszaniem, szantażem emocjonalnym. Co tam uczucie...



Reklamowanie tego filmu jako komedię jest sporą przesadą i choć widać tu dobre aktorstwo (może ciut przerysowane), kilka zabawnych scen, to do śmiechu raczej nam daleko. Bajon na tle ważnych dla Polski wydarzeń przygląda się temu jak wiele w obyczajowości bywa w nas obłudy, złych emocji, udawania.
Fajna stylizacja, zdjęcia, ale sama fabuła... cóż.
Można obejrzeć, ale to kino, które ani specjalnie nie bawi, ani nie daje do myślenia, bo wszystko jest dość schematyczne i przewidywalne.



Kebab i horoskop to zupełnie inne podejście do kina. Tu z założenia historia ma być absurdalna, niedopowiedziana, wszystko ma się obracać wokół pustki, milczenia, beznadziei. Bo takie trochę jest życie bohaterów tego obrazu. Nieudaczników, którzy jakimś cudem znaleźli pracę i tak sobie w niej trwają, jakby zapadli w sen zimowy. I oby nikt nie próbował im tego odebrać.
Grzegorz Jaroszuk pokazuje nam ich nie tylko w miejscu pracy: sklepie z dywanami, w którym właśnie odbywa się szkolenie z marketingu, ale w kolejnych scenach przybliża nam te postacie w ich prywatnej odsłonie. Tragikomicznej, ale raczej gorzkiej niż zabawnej. Znowu więc jako komedię reklamuje się coś, co ubawi pewnie nielicznych. Każdy, kto ma choć trochę wrażliwości raczej zaduma się nad tymi postaciami. 
Już sam początek może rozłożyć na łopatki: dwóch facetów spotyka się w barze, jeden chwali się, że rzucił pracę, bo uwierzył w swój horoskop obiecujący lepszą przyszłość, a drugi przyznaje się, że sam go do gazety napisał. Dalej nie jest wcale jakoś bardziej sensownie.
Ale wiecie co? To film, który jest tak mało podobny do tego, co u nas się kręci (prędzej przypomina czeski humor), że naprawdę warto go zobaczyć. Poeksperymentować sobie z trochę inną poetyką i wrażliwością. Ciekawe - choć ja bym tego komedią nie nazwał. No bo jak tu śmiać się ze smutnych ludzi? 
Ale skoro Mumio można stawiać obok kabaretów i mówić, że to jest to samo... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz