sobota, 13 maja 2017

Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz, czyli a zapowiadało się tak dobrze

Zarówno w scenariuszowej historii dla bohaterów, jak i dla mnie przed telewizorem: zapowiadało się tak dobrze. Sidney Lumet za kamerą, Philip Seymour Hoffman przed nią... A potem zamiast wciągającego thrillera kryminalnego, mamy zabawę w drobiazgową analizę przyczyn i konsekwencji.
Czyż widząc dwóch braci, którym ewidentnie kasy brakuje, nie można się domyśleć tego co się zadziało? Lumet opowiada o tym jak od drobnej rzeczy, konsekwentnie brnie się w bagno, a lęk przed karą, przed konsekwencjami, nie pozwalają na wycofanie się ze zła. No cóż.



Wszystko wydawało się takie proste. Rodzice prowadzą sklep z biżuterią, gdzie wszystko jest ubezpieczone, ich pracowniczka jest głuchą staruszką, która na pewno nie będzie się bronić. No to do dzieła!
Liczyłem na ciekawą kreację mojego ulubieńca, ale tu okazuje się, że bardziej okazję do zagrania czegoś przykuwającego uwagę miał Ethan Hawke - rozedgrany, panikujący, bezradny jak dziecko...

Staruszek Lumet nakręcił film może i nawet ciekawy, ale dość przewidywalny. Może dlatego nie wzbudził on we mnie jakiegoś wielkiego entuzjazmu. To już chyba wolę "Aż do piekła" z roku ubiegłego. 

W ciągu najbliższych dni mam nadzieję wreszcie nadrobić wszystkie zaległości. Na początek Hamlet, potem rozmowa z Vetulanim. A na najbliższe świeże notki: dwa razy coś muzycznego, najnowszy Wroński, biografia Prusa i powrót do seriali kryminalnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz