niedziela, 26 lipca 2015

Kamienie na szaniec, czyli hipsterzy jakoś mi tu nie pasują

Wczoraj notka o koncercie w Muzeum Powstania, to dziś coś trochę po linii. Jednak o ile działalność muzeum uważam za dobry kierunek, by uczyć historii, szacunku, zachowywać pamięć, a jednocześnie nie przeginać z zadęciem, z gloryfikowaniem samego wydarzenia, to już do różnych prób innych środowisk jak wykorzystać zainteresowanie Powstaniem, podchodzę dość ostrożnie. I do tej grupy trochę chybionych produktów, wrzuciłbym chyba również ten film Glińskiego. Wiem, wiem, młodzież i tak pójdzie, bo ich nauczyciele zmuszą i obraz na siebie zarobi. Ale czy naprawdę trzeba było na siłę go uwspółcześniać i aż do sztuczności robić atrakcyjnym dla młodzieży?


photo.titleWiadomo, jak chce się zarobić, to warto w obsadzie mieć ładne i znane buzie. Ale przecież nie w każdym filmie, to powinno być najważniejsze... Ta produkcja trochę wpisuje się też w moje dyskusje ze znajomymi na temat tego jak opowiadać współcześnie o historii. Jak opowiadać naszym językiem coś z zupełnie innej epoki. Czy naprawdę tak trudno nam uwierzyć, że młodzi ludzie żyli wtedy innymi wartościami, byli inni? Często bowiem słyszę zarzut dotyczący książki "Kamienie na szaniec", że jest nieprawdziwa, bo miała być pomnikiem, miała gloryfikować tamtych bohaterów i uczynić ich nieśmiertelnymi. A dziś podobno nikt w takich bohaterów nie wierzy, więc trzeba ich "sprowadzić na ziemię" i uczynić podobnymi do naszych współczesnych nastolatków.
A więc mamy chłopaków w krótkich spodenkach, którzy aż rwą się do walki, nie bardzo rozumiejąc z czym to się je. To raczej z ich strony wyraz buntu, może popisywania się, czy nawet wygłupu. Gdzie tu miejsce na jakieś wartości i harcerską formację.
photo.titleOwszem, zgadzam się, że reżyser ma prawo do własnej wizji, ale jeżeli sporo zmienia w materiale, który bierze do adaptacji, to niech zmieni tytuł i nie udaje, że to ten sam produkt. Bo tak wychodzi na to, że to jedynie zagrywka pod wycieczki szkolne.
Wizualnie może i niektóre sceny mogą się podobać. Ale aktorsko... Sorry, jeżeli to mieli być autentyczni, żywi ludzie, to coś chyba w scenariuszu nie wyszło. Jest sztywno.
A pomysł by większość akcji zbrojnych pokazać jako nieporadną, szczeniacką i samobójczą strzelaninę moim zdaniem nawet trochę niesmaczny. To ma być to odbrązowienie? Pokazać, że wszystko było głupie i do dupy?
To ja już wolę bohaterów przerysowanych w drugą stronę. Są przynajmniej ciekawsi i można odnaleźć w nich coś co może stanowić wzór.

4 komentarze:

  1. No... pamiętam, jak musiałam to przejść w szkole :) Jako książkę, mam na myśli. Karmiłam się bohaterstwem i odwagą. A potem przeczytałam opowiadania Borowskiego. I wrażenia się zatarły. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Od pierwszego kadru, dźwięku muzyki drażniło mnie takie na siłę przypodobanie się młodym, których zaciągną do kina. Nie wciągnęła mnie ta filmowa próba opowieści o wojennej młodzieży. Nie byłam tzw targetem, choć z tego co wiem, młodym też nie za bardzo się podobał ów film. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zastanawiająca recenzja...czas najwyższy, bym sama mogła ocenić ten film.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się w zupełności, że wtedy ludzie żyli innymi wartościami. A kłamanie na ten temat przez twórców filmu, to żadne odbrązawianie, tylko zwykłe fałszerstwo. Sama znam parę osób, które przeżyły wojnę i brały udział w Powstaniu i tego rodzaju obrazki są dla nich obraźliwe i nieprawdziwe. Uważam więc, że pan Gliński powinien był zmienić tytuł swojego "dzieła".

    OdpowiedzUsuń