czwartek, 23 lipca 2015

Pozdrowienia z Korei - Suki Kim, czyli najsmutniejsze pozdrowienia z podróży


Pomiędzy swoje notki w najbliższych tygodniach będę wplatał też gościnne wpisy pisane przez Włodka. Prawdę mówiąc trochę ratuje mi tyłek, bo zaległości zrobiło mi się sporo, czytać nie bardzo mam kiedy (znowu ankiety), a on teraz ma wakacje i sporo wolnego. No i czyta niczym automat - jedna książka dziennie to u niego norma :) No to po prostu ukłony ode mnie przyjacielu (również za pomoc i rozwój spotkań wymiankowych) i będziesz miał pierwszeństwo w czytaniu moich egzemplarzy do recenzji.  

Na dziś świeżynka od ZNAKu. Podtytuł: Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit, sporo mówi o tym czego można się spodziewać. A Włodek mówi, że rzecz jest świetna. Tu można zajrzeć do książki.
I oddaję już głos recenzentowi. Skoro nie chce mieć na razie swojego bloga, z przyjemnością będę gościł go na swoim blogu.

PS Po paru miesiącach i mi udało się dopisać choć parę zdań.

            Kiedy czasem docierają do nas informacje na temat Korei Północnej, dotyczą zazwyczaj albo kolejnej absurdalnej defilady połączonej z peanami ku czci władcy reżimu, albo też zatrważających danych na temat prób jądrowych (wszak kraj ten jest jednym z dziewięciu krajów świata, o których wiemy, że posiada broń atomową). Owszem, nieraz słyszeliśmy, że podobno w Korei istnieją obozy pracy, gdzie ludzie giną bez śladu, docierały do nas słuchy o znikających członkach aparatu władzy, którzy należeli do rodziny przywódcy kraju, a nawet widzieliśmy zdjęcia (i tak starannie selekcjonowane przez władze Korei) dające wyraz strachu, w jakim żyją mieszkańcy tego kraju. Cóż z tego, skoro szybko o tym zapominamy - codziennie bowiem bliżej nas dzieją się rzeczy ważne.


            Suki Kim dokonała czegoś, co zasługuje na nasze najwyższe uznanie. Nie tylko napisała mądrą, wspaniałą książkę. By zebrać do niej wiadomości,  przez dwa semestry 2011 roku wykładała w Pyongyang University of Science and Technology (PUST). Nie trzeba nikomu tłumaczyć, jak wiele wysiłku musiała włożyć, by w ogóle móc to przeżyć. Panująca w Korei Północnej biurokracja oraz atmosfera nieufności na pewno opóźniły o kilka lat to, co się wydarzyło.

            Autorka bazując na swoich doświadczeniach w nauczaniu języka angielskiego w PUST pozwala nam zrozumieć zasady rządzące tym jakże odmiennym od naszego światem. Koncentruje się w dużej mierze na dość dziwacznych relacjach mieszkańców Korei Północnej z ich Wodzem – Kim Jong Ilem.

            Ironią losu jest to, że sama szkoła powstała oraz funkcjonuje wyłącznie dzięki datkom chrześcijan z całego świata (ironią, gdyż chrześcijanie nie mają się dobrze w Korei – Suki Kim była w czymś, co miało przypominać chrześcijańską świątynię, a – jak opisała – brała jedynie udział czymś na kształt spektaklu teatralnego, mającego sprawić, że przybysze z zewnątrz będą udawać, że wierzą, iż władze Korei Północnej zezwalają na wolność wyznania). To najdziwniejszy uniwersytet świata, wykładowcy nie dość, że są w nim wolontariuszami, to jeszcze muszą płacić za wszystko na miejscu, w tym także za kilkoro swoich „opiekunów”. Wszystkie zajęcia odbywają się wyłącznie w języku angielskim, a w szkole uczą się dzieci prominentnych koreańskich dygnitarzy. Nie zmienia to faktu,    że młodzi ludzie, choć dobrze odżywiani (ewenement w Korei), podlegają permanentnemu praniu mózgów.

            Pochodząca z Korei Suki Kim (wyemigrowała z kraju jako nastolatka wraz z rodzicami) wykazała się nie  lada odwagą, by na dwa semestry pojechać do Korei. Musiała na miejscu starannie ukrywać prowadzone przez siebie notatki, żyła też w ciągłym strachu przez zdemaskowaniem. Jej rzeczy były regularnie przeszukiwane, a atmosfera inwigilacji totalnej, panująca na każdym kroku – wprost bije z kart książki.

            Gdyby chcieć jednym słowem określić to, co czytamy w „Pozdrowieniach z Korei”, byłaby to „prawda”. Bolesna, trudna i wbijająca się w głowę prawda. Prawda o tym, jak ciężko jest żyć w Korei, jak  brak szans na poprawę bytu i losu sprawia, że mieszkańcy tego dziwnego kraju żyją jak w więzieniu (często faktycznym).

            Z wielu opisanych historii codziennego życia na uczelni zapada w pamięci problem z pokazaniem młodym Koreańczykom filmu pt. „Harry Potter”. Wielomiesięczne podchody, by uzyskać zgodę na pokaz (który ostatecznie Suki Kim uzyskała, choć tylko dla jednej z czterech grup), gorączkowe zainteresowanie studentów, radość z powodu seansu, rozmowy o nim, dają nam odczuć, w jak bardzo „normalnym” świecie żyjemy (choćby nie wiem jak wydawał nam się nienormalny).

            Momentami komiczne stają się opowieści o tym, jak to studenci nie mają pojęcia o tym, że istnieje Internet (władza wmawia im, że szczytem osiągnięć technicznych jest wymyślony w Korei prosty intranet), Suki Kim nie mogła im tego powiedzieć, jak bardzo się mylą, na każdym kroku musiała pilnować się, by jej słowa nie zostały uznane jako wrogie wobec panującego reżimu. Nie wiadomo, czy ktoś byłby w stanie przez cały rok aż tak bardzo się pilnować.

            Jedno jest pewne, dzięki książce zdobywamy nie tylko dość plastyczny obraz dzisiejszej Korei, poznajemy reguły rządzące życiem Koreańczyków z Północy, ale także wnikamy w świat władzy, bezsensownych nakazów i idei, które – w całym swoim absurdzie – są słońcem świecącym tym ludziom.

            Z całą pewnością publikacja ta zaszkodziła wielu znajdującym się w Korei osobom, autorka jest już oficjalnie wyklęta przez reżim Kima. Książka musiała jednak powstać, choćby po to, by prawda o tym odległym świecie dotarła do nas. Choć nie mamy na razie pomysłu na to, jak pomóc tym wszystkim nieszczęśliwym ludziom (autorka widziała na własne oczy obozy pracy i umierających w nich ludzi), to musimy mieć świadomość tego, co tam  się dzieje. „Pozdrowienia z Korei” to obowiązkowa lektura dla wszystkich, którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś o tym najbardziej tajemniczym z tajemniczych krajów świata.

SR

Faktycznie - do tego kraju trudno przeniknąć bez uzyskania oficjalnej zgody, która rzadko kiedy dawana jest dziennikarzom czy pisarzom. Dlatego chłoniemy każdą relację z tamtej strony granicy z ogromną ciekawością. Na ile ludzie rzeczywiście wierzą tam w przekaz propagandy, a na ile jest to (podobnie jak kiedyś u nas) jedna wielka ściema, udawanie. Surowość tego reżimu sprawia, że trudno stamtąd się wyrwać, uciekinierów jest niewielu, więc i relacji jest mało. Zawsze władze Korei mogą udawać, że to tylko jakiś zakłamany obraz rzeczywistości, subiektywne spojrzenie, a reszta mieszkańców żyje szczęśliwie, korzystając z dobrodziejstw jakie zafundowano im w ramach budowanego raju na ziemi. Wszyscy po równo, nawet jeżeli biednie. Nawet to hasło już dawno poszło w niepamięć - niestety i tu dziedziczność, wpływy czy pieniądze sprawiają, że żyje się w zupełnie innych warunkach niż reszta społeczeństwa. 
Suki Kim swoim stylem, tak pełnym opisów swoich stanów emocjonalnych, przemyśleń troszkę mnie drażniła, ale dzięki temu mam wrażenie, że trochę udało się oddać klimat zawieszenia w jakim kilka miesięcy żyła. Sama nazwała to akwarium - bo żyła głównie w obrębie sztucznego świata, jakim były budynki uczelni, rzadko miała okazję zerknąć na to jak wygląda świat "na zewnątrz". Poza swoimi studentami nie miała też kontaktu z normalnymi mieszkańcami Korei. A mimo wszystko nawet z tych rozmów, kontaktów pełnych niedomówień, pytań bez jasnych odpowiedzi, kłamstw i manipulacji, kontrolowania siebie, można dowiedzieć się o Korei całkiem sporo. 
Dodatkowy plus - sporo wspomnień rodzinnych lub znajomych osób, które dzieliły się z autorką swoimi relacjami z wydarzeń w Korei oraz opowiadały jak podział kraju przeżywają dziś.
R

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz