sobota, 18 lipca 2015

Obserwator - ks. Józef Mroczkowski, czyli jak to było między sąsiadami

Druga książka z serii PWN Karty Historii. I znów trochę kłopot z tą pozycją. Zwykle jeżeli czytamy opracowania historyczne, to możemy być prawie pewni, że autor dokonał trudu przegrzebania różnych archiwów i stara się być obiektywny. Te pozycje z góry skażone są subiektywizmem, bo oparte są na wspomnieniach, pamiętnikach świadków, ale bez żadnego komentarza do przebiegu wydarzeń ani interpretacji opowiadającego, nawet jeżeli nie są one zgodne z tym co realnie się wydarzyło. Na przykład - kogoś zamordowano i plotka poszła, że zrobili to żołnierze radzieccy, tak też jest to wtedy zanotowane, nawet jeżeli potem okazało się, że sprawcą był ktoś inny.
Podtytuł tej książeczki to: Pogranicze polsko-ukraińskie w krwawych latach 1939-1947, pożogi, ucieczki, przesiedlenia, echa Wołynia.Temat cholernie ciekawy, bo wciąż (może ze względu na jakąś poprawność polityczną) niewiele się o nich mówi. Nawet w rocznicę mordu na Wołyniu, więcej w mediach czasu poświęcono Srebrenicy niż naszym krajowej historii i jej ofiarom.


Drugim kłopotem, obok subiektywizmu jest objętość, no ale tego nie przeskoczymy. Sprawia to jednak wrażenie czegoś bardzo pobieżnego. Po kilka zdań na każdy dzień w pamiętniku i to pod warunkiem, że piszący uznał, że wydarzyło się coś wartego wspomnienia. Oj, już wiem po prostu, że muszę sięgnąć po inne pozycje na ten temat, bo ta mi tylko rozbudziła apetyt.
Wspomniałem o subiektywizmie. Niby wiemy, że stosunki między różnymi grupami wyznaniowymi i narodowościowymi nie zawsze układały się w Rzeczpospolitej idealnie, wiemy też, że po tym jak dwóch okupantów postanowiło sobie podzielić Polskę i zaprowadzić własne porządki na swoich nowych terenach, różne grupy widziały w tym korzyść dla siebie. Żydzi cieszyli się z wkroczenia Armii Czerwonej, denuncjowali Polaków, po czym po gdy przyszły wojska hitlerowskie, sami stali się obiektem współczucia. Dla Ukraińców każda zmiana wiązała się z nadzieją, że może uda im się pozbyć polskich sąsiadów i wywalczyć na tych terenach niepodległość. Niby sąsiedzi, ale gdy w grę wchodzi wielka polityka, nagle ludzie zaczynają się dzielić na swoich i nie-naszych, bo widzą w tym korzyść dla siebie. Czemu raz zdarzało się, że ludzie próbowali przejść do kościoła prawosławnego i figurować w tamtejszych księgach parafialnych, a potem ruch nastąpił w drugą stronę? To wszystko nie było dla mnie zaskoczeniem. 

Ale zdziwienie może budzić patrzenie trochę jakby na czubek własnego nosa. Ta perspektywa bardzo mi tu przeszkadzała. Po pierwsze przejmowanie się głownie losem Polaków, dawanie upustu swoim emocjom w pisaniu o Ukraińcach, czy Żydach, tak że wydawali się oni chwilami gorsi od okupantów. Ale jest i drugi cięższy grzech - biadolenie głównie nad własną stratą. Co tam, że gdzieś cierpią z głodu ludzie, że umierają, że są aresztowani, gdy tu nie ma komu zboża zebrać z pola parafialnego - to jest największa tragedia. Albo gdy gospodyni pójdzie na roboty przymusowe przy kopaniu umocnień i biednemu księdzu nie ma kto obiadu zrobić. Gdy cierpi bo nie może mszy odprawić z odpowiednim tłumem na jaki liczył. No normalnie tragedie narodowe. Trudno się więc to czyta. Sprawy wielkie przeplatają się z małymi, a ciekawe refleksje i obrazy, z czymś co drażni małostkowością i uprzedzeniami. Ból, cierpienie ludzi opisywane trochę na chłodno, bez większych emocji (te pojawiają się gdy zagrożenie dotyczyło księdza) nie robią wielkiego wrażenia. 
To co najciekawsze (o tym nie wiedziałem) to dla mnie fragmenty dotyczące walk tzw. partyzantki ukraińskiej, by uniemożliwić przesiedlenia ludności za wschodnią granicę, która została ustalona w Jałcie. Ileż wysadzonych mostów, prób sabotażu, napadów na posterunki i całe wsie. A z drugiej strony mamy zacieranie ręce księdza, że może przejąć dobra po opuszczonych cerkwiach i szyje sobie ornaty z szat liturgicznych popów. 
Autor skupiał się na lokalnych wydarzeniach, tak że nawet nie zauważamy kiedy kończy się wojna, bo ona na tych terenach wciąż trwa.  

Naprawdę dziwna książka. Na pewno jako świadectwo pewnej mentalności ciekawa, ale warto byłoby ją natychmiast pogłębić, aby złagodzić pewne negatywne przemyślenia rodzące się w głowie. A może po prostu uznać je za prawdę? Że trudno wskazać konkretny naród, konkretną grupę jako tą, która byłaby bez winy różnych rodzących się konfliktów. Cóż bowiem gorszącego w tym, że Ukraińcy chcieli szkół w swoim języku? Albo czy tak trudno zrozumieć, że nierówności i różnice majątkowe rodzą zazdrość, że wyzysk rodzi chęć odwetu. 
Oj bolesna ta nasza historia. 
Warto ją studiować, aby poznawać realne wydarzenia, ich przyczyny, konsekwencje, studiować losy ludzi i wyciągać z tego wszystkiego wnioski. Choćby po to by unikać etykietowania, wywyższania się, by uczyć się koegzystencji. Wybaczać, ale wiedzieć kiedy sami powinniśmy prosić o wybaczenie. Być dumnym z tych, którzy okazali odwagę, miłosierdzie, dobroć, a starać się by zło było odpowiednio napiętnowane i nazwane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz