wtorek, 17 marca 2015

Furia, czyli jak to na wojence ładnie, tfu strasznie

Za chwilę zbieram się do Multikina na Makbeta, w domu będę cholernie późno, więc po raz kolejny okazuje się, że nie dam rady napisać porządnej notki. Sięgam więc do zasobów z filmami obejrzanymi  - tam mam tyle tematów, że jeszcze długo mi nie zabraknie. I niech będzie to Brad Pitt i jego "Furia". 
Nie wiem czy więcej widzów miało podobne oczekiwania przed filmem - znowu będzie jakaś produkcja z bohaterskimi Amerykanami, może trochę scen batalistycznych, ale głównie przygoda, patos i bohaterstwo. No i niby to jest, ale utopione w takiej warstwie błota, brutalności, pesymizmu, że człowiek naprawdę zaskoczony jest tym co widzi na ekranie. Przynajmniej ja tak miałem.

To trochę tak jakby pacyfizm wymieszać z nihilizmem i sadyzmem - skoro już rzucili nas na tę obrzydliwą wojnę i Niemcy zabijają bez litości, to my musimy być jeszcze twardsi dla tych sk...li. I niby ważne jest własny tyłek, bezpieczeństwo załogi czołgu i ludzi, którzy wyruszają z nami na akcję, ale gdy już dochodzi do walki to nie ma zmiłuj i cofać się nie ma dokąd. O poddawaniu się nikt nie myśli.
"Furia" - kadr z filmuA wszystko to obserwujemy z punktu widzenia żółtodzioba, który z zaplecza został rzucony prosto na front i to od razu przydzielony został do załogi, która słynie ze swej bezwzględności. Młody chłopak, który nigdy w życiu nikogo nie zabił, będzie musiał szybko nauczyć się "życia". Pitt i jego koledzy to rzeczywiście świrusy jakich mało, dialogi między nimi i różne scenki pokazują jak bardzo się różnią, a jednocześnie jak bardzo musieli się nauczyć ufać jeden drugiemu.   

Wojna co prawda się kończy, wkroczyli do Niemiec, ale hitlerowcy wcale nie zamierzają składać broni. Możesz walczyć i zginąć jako człowiek, który miał odwagę albo po prostu zdechnąć jak tchórz. Dla nich to ogromna różnica.
Wszystko z perspektywy garstki żołnierzy, nie ma więc wielkich scen batalistycznych, ale to co zafundują nam kolesie na koniec to i tak niezły finał. W każdym razie ilość wystrzelonych pocisków pewnie niewiele mniejsza od wielkich widowisk batalistycznych.
Klaustrofobiczne wnętrze Shermana, szorstka przyjaźń, twardzi faceci i wojna, która zrobiła im sito z mózgu. Wyjątkowo trafnie jak na Amerykanów.  

7 komentarzy:

  1. Mam ten film i planuję go obejrzeć. Podglądałam urywki i faktycznie wyglądało to dość brutalnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mam czasu na filmy, ale ten wygląda ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś mnie jakoś nie porwał i wydał się bardzo przewidywalny. Prawdę powiedziawszy, uśpił mnie. I to nie jest przenośnia. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. really? Nawet końcówka nie obudziła?

      Usuń
    2. Najwidoczniej za cicho strzelali ;) No ale wiadomo, kto miał przeżyć, to przeżył, kto miał zginąć, zginął, miłość była. Można było robić zakłady i wygrać. Wszystko odhaczone. Ale może właściwie nie powinnam się odzywać, skoro większość przespałam ;)

      Usuń
  4. Spodziewałam się słabiutkiej i głupiutkiej amerykańskiej produkcji, a tu proszę, jak dla mnie rewelacja. Tym bardziej, że wojnę pokazano bez owijania w bawełnę z całą jej brutalnością i okrucieństwem. Kto jeszcze nie obejrzał - polecam.

    OdpowiedzUsuń