poniedziałek, 23 marca 2015

Sąsiady, czyli kto mi dał w skrzydła?

Po raz kolejny próbuję robić sobie jakieś plany dotyczące kolejności notek i niewiele mi z tego wychodzi. Próbuję na razie uporać się z zaległościami dotyczącymi przeczytanych książek, ale mam też sporo rzeczy filmowych i to takich, które są właśnie na naszych ekranach. Dziś właśnie jedna z takich pozycji. 

Sąsiady mogłem obejrzeć na jednym z pokazów przedpremierowych dzięki wygranym zaproszeniom, więc może trzeba brać poprawkę na reakcje widowni (jak coś jest za darmo to się tego nie szanuje). Ale wiecie co? Sam miałem ochotę wyjść z kina, a moje uczucia falowały między znudzeniem/zmęczeniem i szczerym śmiechem. To ostatnie nawet nie z powodu jakichś szczególnych wątków komediowych, ale chyba nas wszystkich dopadła tzw. głupawka, czyli odreagowanie kolejnych surrealistycznych scen przez łapanie się za głowę z myślą: "kto dał na to pieniądze?".

A pieniądze oczywiście daliśmy ja, Ty. Wszyscy dali. Pośrednio, ale skoro Polski Instytut Sztuki Filmowej i TVP nie pyta nikogo o zdanie jedne projekty odrzucając, a na inne hojną ręką dotację wyciągając, to mam prawo zgrzytnąć czasem zębami.
Ja rozumiem, że nie wszystko musi być dla widza masowego, że sztuka, że eksperyment (a Grzegorz Królikiewicz jest legendą kina awangardowego), ale po prostu zastanawiam się głośno czy przypadkiem takie niszowe produkcje nie powinny być tylko dla kin studyjnych, telewizji. Tyle dobrych filmów nigdy nie będzie miało takiej promocji, szansy na masowego widza, a tu para idzie moim zdaniem w gwizdek. Bo nie wiem ile by nie napisano mądrych recenzji, by edukować niewyrobionego widza, to ten ma zawsze prawo do własnej opinii: podoba się lub nie. 

Nie znam materiału źródłowego, który był inspiracją dla twórców, czyli opowiadań Adriana Markowskiego, dziejących się w podwarszawskich Włochach, ale przecież takich miejsc, gdzie trochę "czas się zatrzymał" w Polsce mamy sporo. Przed kilku laty mieliśmy świetny "Rezerwat", spodziewałem się może nie czegoś identycznego, ale przynajmniej podobnego.
Sąsiady jak dla mnie są zbyt przekombinowane. Łódzka kamienica i jej mieszkańcy - zawieszeni trochę w czasie (lata 80-te) i w przestrzeni (obraz dziwnej szczeliny między budynkami, która kusi by ją pokonać, by do niej wejść). I szereg groteskowych historii, opowiadających ich życiu. Zdobywanie karpia na święta, wizyta księdza po kolędzie, likwidacja lokalnej przychodni, scenki z życia domowego - przemoc, zdrady, śmiech i łzy. To wszystko nie tylko w surrealistycznych klimatach, ale i sfilmowane w drażniący sposób, celebrowanie różnych sytuacji i kadrów, jakby one miały mieć jakieś wyjątkowe znaczenie. To nie jest kino, które by jakoś nam przybliżało problemy ludzi zamieszkujących takie "gorsze" dzielnice. Nie da się ich tu poznać, polubić (pamiętacie np. "Sztuczki"?), reżyser nie daje na to możliwości. Nic więc dziwnego, że ludzie odreagowują swoje rozdrażnienie po prostu śmiechem.
Zaskakuje obsada - naprawdę wcale nie pasująca do "niszowego" dzieła eksperymentatora, tyle, że przy takim podejściu twórcy, nawet najlepsi aktorzy by chyba tego nie uratowali. No i Marek Dyjak. Ten naturszczyk z charakterem dorobił się całkiem sporego grona fanów, więc może on przyciągnie ich do kin? Nie wiem. Jego piosenki tu mają swoje ważne miejsce, a on sam zagrał jedną z główniejszych ról. Moim zdaniem nie najlepiej, ale to już moja osobista opinia.   

Mieszając jawę ze snem, realne z urojonym, to co w czterech ścianach i to jak to widzą i interpretują sąsiedzi Królikiewicz tworzy na pewno coś swojego, we własnej poetyce. Szkoda tylko, że chyba niewielu ludzi się w tym odnajdzie. Ja w każdym razie stwierdzam, że to nie moja bajka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz