piątek, 14 marca 2014

Inferno - Dan Brown, czyli wstyd się przyznać do takich lektur?


Upycham notki gdzie się da, skoro więc licznik złapany to w tym miejscu szukajcie kilku słów o filmie Eragon. A skoro kilka dni temu pisałem pozytywnie o Ciszewskim, to dziś kontynuujmy literaturę lekką i rozrywkową. Dan Brown, który od dłuższego czasu okrzyknięty jest mistrzem tego gatunku i każda powieść zanim zostanie skończona już ma sprzeda prawa do ekranizacji, jak dla mnie jest przereklamowany i wciąż pisze to samo. Ale czy to znaczy, że przy lekturze człowiek się nudzi?
Ano nie. I to jest ciekawe. Bo przecież wszystko to już dobrze znamy: i tą amnezję głównego bohatera, i te wszystkie pościgi, cudowne zbiegi okoliczności, które pomagają mu umknąć przed mordercami, i te spiski międzynarodowe, siły zła planujące zamach na cały wolny świat. Jak zwykle czasu jest mało, bo zagłada jest blisko (tym razem śmiertelny wirus i transhumaniści). Gdyby nie to, że nasz stary znajomy: Robert Langdon jest historykiem unikającym broni i przemocy, niczym by się nie różnił od Jamesa Bonda. Też ma przy boku zwykle jakąś piękną kobietę i w każdej sprawie to właśnie on jest tym, któremu trzeba dziękować za rozwiązanie i pokonanie sił ciemności.
Aż szkoda opowiadać o fabule, bo ona sama moim zdaniem nie jest jakaś wyjątkowa. To co czyni książki Browna ciekawymi to tło historyczne. Bawił się już odwołaniami do chrześcijaństwa, historii Kościoła, a tym razem wziął na warsztat wielkie dzieło Dantego. To "Boska komedia" jest tym razem źródłem wielu ukrytych tropów, prowadzących do rozwiązania zagadki. Jak to u Browna mamy mnóstwo symboli, tajemnic, ukrytych przejść, kryjówek i nawet jeżeli w to wszystko nie uwierzymy, bo przecież naiwni nie jesteśmy (choć znam takich, którzy po Kodzie Leonarda wierzyli w każde napisane tam słowo), to możemy mieć fajną zabawę przy sprawdzaniu różnych tropów. 
A to co dla mnie zawsze stanowi u tego autora największy smaczek to miejsca, zabytki, architektura, dzieła sztuki realnie istniejące. W końcu bohater jest historykiem, nic więc dziwnego, że zwraca na takie rzeczy uwagę. Nie ma może szczegółowych mini wykładów jak np. w Panu Samochodziku, ale i tak czyta się to z ciekawością. Mało kto chyba po przeczytaniu takiej lektury nie siądzie zaraz do komputera, by poszukać więcej informacji, marząc żeby to wszystko zobaczyć na własne oczy. 
Panie Brown. Nie będę dziękował za kolejny thriller sensacyjny, bo w tej warstwie ta książka mnie nie porwała, ale wielkie dzięki za Florencję, Wenecję i wreszcie na koniec Stambuł. Toż to gotowy przewodnik, z którym można zwiedzać. Przymykam oczy na wszystkie nielogiczności i kretyństwa. W końcu to jedynie rozrywka. Taka na jeden raz. Bo co to za przyjemność wracać do tego? Lepiej poczekać na kolejną powieść autora. Przecież będzie taka sama. Tylko miejsce się zmieni. Panie Brown - ściągnij nam turystów z całego świata np. do Krakowa!

4 komentarze:

  1. Przyznałam się bezwstydnie;) Daję powieści te same plusy. Spacery po Florencji i Wenecji niezapomniane, a odniesienia do sztuki potrzebne w dzisiejszych czasach jak nigdy.

    OdpowiedzUsuń
  2. czytałam w okolicach Bożego Narodzenia a mgliście pamiętam o co chodziło i wcale, jak to się skończyło. Sięgnęłam z ciekawości, ale wiem, że koniec z Brownem, zbyt powtarzalny i przewidywalny

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziwię się, że po Kodzie ktoś w ogóle sięga po literaturę Browna. Architektura, zabytki to rzeczywiście mocna jego strona, ale samo rozwikłanie historii, zwroty askcji są przewidujące, bez polotu co ma zbyt irytujący charakter.

    OdpowiedzUsuń