Żeby choć trochę nawiązać do 11 listopada, to jeszcze jedna dziś notka. Mimo że ostatnio trochę siedzę w fantastyce, to czasem dla urozmaicenia sięgam po literaturę kobiecą, a że zawsze lubię tło historyczne, to Cena wolności mnie skusiła. I choć jednak cykl Krzemińskiego uznałbym za dużo ciekawsze (a ten sam okres, tyle że nie Warszawa jak u Wysoczańskiej, a Kraków), to można tu znaleźć kilka ciekawostek. Pojawia się w tle choćby i Piłsudski, choć mówi się o nim niekoniecznie pozytywnie - tu chyba trochę wychodzi to, że w różnych zaborach, a nawet w miastach każdy miał trochę inne pomysły na walkę o niepodległość i stąd też krytyka, jakieś wątpliwości. Podstawowe pytanie - walczyć zbrojnie, wychodzić na ulice, czy też czekać na lepszy moment, uprawiając działania edukacyjne, propagandowe, dzieliło i budziło emocje. W końcu ofiar represji było tyle, że entuzjazm po zrywach, szybko wygasał, bo mimo strachu wybierano bezpieczeństwo bliskich. Lepiej się nie wychylać? Rosjanie przecież każde podejrzenie traktowali jako udowodnioną winę.
Właśnie na takim tle - niepodległościowych nastrojów, niechęci do Rosjan, agitacji partii socjalistycznych i komunistycznych, kreśli swoją opowieść Wysoczańska.
I nie ukrywam - początek jest ciekawy - Klara Tyszkowska, młoda feministka i aktywistka mimo zbierających się nad nią chmur wydaje się nie poddawać, nie traci swojej energii. Chce pisać o prawach kobiet, o tym jak one mogłyby się włączyć w budowę nowej, bardziej sprawiedliwej Polski. Jest ambitna, ale i trochę narwana, może naiwna, dlatego też ściąga na siebie kłopoty. Jej rodzice nie chcą córki buntowniczki, więc próbują ją utemperować, choć wcale nie jest to proste.
Im więcej kłopotów wokół Klary, tym bardziej przekonuje się ona o tym, że jej myślenie o tym iż kobieta poradzi sobie sama, raczej odbiega od rzeczywistości. Przyjmuje więc pomoc, cierpi jej honor, nie ustępuje ona w powtarzaniu, że tak nie powinno być, ale jest jak jest. Musi to przyznać - choć śmiała się z miłości, poświęciła dla niej wszystko, a gdy została odrzucona, na zawsze nosiła w sobie poczucie krzywdy. Piękne młodzieńcze teorie mogła sobie schować głęboko... Jako ofiara manipulacji i presji oficera rosyjskiego musiała przyznać się do bezradności. I niby autorka uzasadnia to poświęceniem, trudno jednak nam w to do końca uwierzyć - bo ile razy można? To trochę uwiera, bo cały czas przecież Wysoczańska pisze o swojej bohaterce jako o silnej, zdeterminowanej, nie liczącej się z opinią społeczną, z tym czego się od niej oczekuje. Tymczasem sytuacja w jakiej tkwi, nikogo nie prosząc o pomoc, sprawia że staje się bezwolna niczym marionetka. Wykorzystywana. Co za tym stoi? Strach? Głupia duma? Przekonanie że inaczej się nie da?
W tle mamy i Bluszcz, jedno z pierwszych pism otwarcie zwracających się do kobiet nowoczesnych, mamy Latający Uniwersytet, mamy słynną manifestację na Placu Grzybowskim, ulotki rozpowszechniane wśród robotników... Tło ciekawe, ale po początku powieści, gdy oczekujemy że Klara będzie tego wszystkiego częścią i to aktywną, fabuła skręca w stronę melodramatu, cierpienia z powodu odrzucenia, wychowywania samotnie dziecka, lęku u rodzinę, marzeń o miłości. Być może właśnie tego oczekują czytelniczki, ale mogę chyba wyrazić żal, że ta historia idzie trochę na bok.
Nie brakuje tu emocji, ale przypominało mi to trochę uproszczoną telenowelę, w której musi być czarny charakter, nieszczęśliwa miłość, tragedie, a dopiero na finał happy end (no dobra, nie do końca).
Nie przeszkadzały mi więc akcenty feministyczne, podkreślanie tego, że nawet w trakcie walki o wolność, czy agitacji partyjnej nie doceniano ich roli, raczej przeszkadzał fakt, że to nie to stało się osią książki, a dość schematyczne wątki, jakich wiele już było wcześniej.
Czytadło. Niestety zamiast walki o niepodległość, więcej miejsca poświęcono poświęceniu prywatnemu bohaterki, czy też raczej cierpiętnictwu, że ona by chciała, ale przecież nie może, zaczyna i rezygnuje, mimo że w jej charakterze nie leży poddawanie się. Czegoś zabrakło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz