piątek, 7 kwietnia 2017

Podopieczni, czyli wołamy, a nikt nie słucha

Warszawskie Spotkania Teatralne trwają, tłumy stoją po wejściówki, bo bilety dawno sprzedane, tylko więc żałować, że w nie możemy częściej oglądać spektakli z Polski u nas.
Dziś "Łaskawe", ale muszę sobie poukładać myśli w głowie po tym spektaklu. Zacznijmy więc od przedstawienia, które swoją aktualnością może rzeczywiście zwracać na siebie uwagę, natomiast mam niestety wrażenie, że forma jaką przyjęto (a może po prostu to w jakiej nam to pokazano w Warszawie), sprawia, że ważny przekaz gdzieś niknie i pozostaje tak naprawdę znużenie oglądaniem chaosu na scenie. Aktorzy biegają, skaczą, przekrzykują się, taplają w wodzie i tak przez ponad 3 godziny. To co ważne pewnie można by skondensować do dwóch, może nawet mniej, ale powtarzanie wciąż tych samych gestów, scen, pomysłów być może miało stworzyć wrażenie, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym.
Wyjątkowy na pewno jest temat, bo o uchodźcach głośno jest nie tylko w mediach, ale w normalnych rozmowach Polaków. Spektakl Teatru Starego z Krakowa z tekstem Elfriede Jelinek (reżyseria Paweł Miśkiewicz) pokazuje nam ich punkt widzenia, próbuje przekazać nam ich głos. Czy dla ludzi, którzy interesują się choć troszkę tym co wokół się dzieje, będzie to coś nowego, co można przemyśleć, coś poruszającego? Może to spektakl, który powinno się pokazywać w przestrzeni miast, miasteczek albo jak najszybciej (ale po przemyśleniu pewnych zmian) pokazać w telewizji?



Ciekawa scenografia (pomost, przemieniający się w pontony, dookoła woda), interesujący pomysł (grupa imigrantów, którzy wyruszyli z nadzieją, że w Europie czeka ich lepszy los, że uciekną od wojny i biedy) i muzyka na żywo (drażniąca, ale dobrze wpisująca się w całość). I tyle ode mnie plusów. No, może jeszcze Jan Peszek: wyrazisty i przykuwający uwagę. Reszta niestety stanowi tłum, który słyszymy, ale nie wyławiamy z niego pojedynczych historii. Nawet wysunięcie na pierwszy plan na długą chwilę Krzysztofa Globisza, wprawia w widzów trochę w konsternację - to podpowiadanie tekstu, ten śmiech za jego plecami... Próbujemy wyłowić z tego tłumu pojedyncze postacie, ale nie jest to proste - może właśnie taki był też świadomy zabieg twórców, by uderzyć nas mocniej tą wielogłosową skargą.  
To co zostaje w głowie (oprócz szarpaniny i biegania, chaosu na scenie) to oskarżenie o brak zrozumienia, o obojętność, do którego można by sprowadzić większość słów, które padają na scenie. Czego chcemy ich nauczyć, jakie wartości przekazać, czym się tak szczycimy, że próbujemy to tak mocno strzec jedynie dla wybranych? Ostro tu widać tą olbrzymią przepaść pomiędzy moralnością, ludzkimi odruchami serca i chłodną kalkulacją: co jest dobre dla naszej wygody, poczucia komfortu.
Oni już nawet nie proszą o litość, ale są coraz bardziej rozgoryczeni i wściekli na to jak są traktowani, dlatego potem jeszcze trudniej o integrowanie się ze społeczeństwem. Widząc tonącą kobietę "nielegalni" długo będą się wahać, czy ratować, skoro po pojawieniu się policji, może grozić im deportacja.  
Może dlatego, że niewiele tu było dla mnie jakichś nowych przemyśleń, przez chaos jaki oglądaliśmy, dłużył mi się ten spektakl, ale mimo wszystko uważam go za wart zobaczenia. Chyba najlepiej w warunkach sceny, na której był przygotowywany, bo tu, gościnnie w Teatrze Polskim, mam wrażenie, że nawet akustyka trochę zawodziła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz