wtorek, 17 stycznia 2017

Złodziej (a raczej The Entertainer), czyli Branagh w formie


Uwielbiam cykl Na żywo w kinach, w ramach którego możemy oglądać wybrane, najciekawsze spektakle ze scen Londynu, Nowego Jorku, czy (uwaga nadchodzi!) Paryża. Znani aktorzy, świetne teksty, oryginalne adaptacje... Dla mnie to świetny deser do tego co oglądam na scenach warszawskich na żywo. Co prawda niektórzy znajomi kręcą nosem, mówiąc, że to nie te emocje, ale dla mnie to coś więcej niż kino: oglądasz twarze w zbliżeniu, różne detale, na które jako widz pewnie nie zwróciłbyś uwagi.
Najczęściej korzystam z oferty Multikina, bo w odróżnieniu od innych kin, oni powtarzają wybrane sztuki, nawet jeżeli więc nie pasuje mi termin, mogę potem nadrobić. Na razie "Złodziej" (baty za to tłumaczenie się należą), powtarzany chyba nie będzie, ale zerknijcie na inne sztuki, które w najbliższym czasie będą pokazywane! Repertuar zawsze znajdziecie na stronach Multikina. Ja już ostrzę sobie zęby na Comédie-Française (już 23 stycznia).
Powoli rozszerza się oferta - na początku pokazywano jedynie sztuki z repertuaru National Theatre, ale ta oferta się rozszerza - The Entertainer jest już drugim spektaklem, który możemy oglądać w wykonaniu grupy teatralnej Kennetha Branagha (na deskach Teatru Garrick w Londynie). I przyznam, że właśnie nazwisko tego aktora przyciągnęło mnie na ten pokaz. Kiedyś go uwielbiałem (wszystko co robił szekspirowskiego), potem jego role filmowe mnie już tak nie kręciły, ale zobaczyć go na scenie i to w scenach tanecznych - no jak to przegapić.


Branagh gra aktora, a może raczej powinno się powiedzieć artystę, występującego w teatrze rewiowym. Wiecie: trochę piosenek, jakieś dowcipy i konferansjerka. Ano tak, skąd możecie wiedzieć. Przecież ten świat już odszedł w niepamięć. Nikt nie robi już takich występów (albo prawie nikt), ale kiedyś były one bardzo popularne i nawet były czymś w rodzaju objazdowego show (czyli dzisiejszych koncertów). Teatr, kabaret, coś pikantniejszego, czasem alkohol, który wlewają w siebie widzowie - taka mieszanka, dla tych, którzy chcą się rozerwać. Archi Rice czuje, że jest w tym niezły, zainwestował w przedstawienie sporo kasy, ale ponieważ coraz mniej ludzi przychodzi na jego pokazy, jest coraz bardziej sfrustrowany. Do tego dodajmy kryzys wieku średniego, poszukiwanie potwierdzenie, że wciąż jest się atrakcyjnym facetem i mamy pierwszy punkt zaczepienia w tej historii.
Spodziewałem się, że więcej będzie tu jego występów, fragmentów tanecznych, ale są one jedynie sympatycznym dodatkiem. Większość scen dzieje się w domu Archiego, jest dość statycznie i chwilami nawet powiedziałbym, że jest trochę dłużyzn. To pewnie problem głównie tego tekstu (John Osborne) - dla nas dużo mniej interesujące są dylematy Brytyjczyków i odczucie, że Imperium się rozpada (akcja dzieje się niedługo po wojnie w trakcie kryzysu wokół Kanału Sueskiego, a ten kontekst historyczny, jest tu nie mniej istotny niż osobiste problemy członków rodziny. Każde z nich na swój sposób odczuwa, że coś się kończy, że muszą szukać jakiejś nowej drogi, sposobu na życie, ale nie wiedzą jeszcze co wybrać, boją się tych wyborów. Problemy ekonomiczne, społeczne, pytania o szansę zbudowania czegoś od początku na emigracji - niby to wszystko jest dość aktualne, ale tu w niewielkim stopniu poruszało emocje (dużo ciekawsze dla mnie było nie tak dawno oglądane Głębokie błękitne morze). Dopiero finał przyprawił mnie o ciarki.    
Nie jest to na pewno spektakl, który bym zaliczył na najlepszych, w ramach tego co pokazywane jest w cyklu W kinach na żywo, ale warto zobaczyć, choćby dla Branagha, który jak się okazuje, jest w całkiem dobre formie :)
Więcej o grupie teatralnej i spektaklu tu (stąd też fotki).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz